Jonas Vingegaard i, jak się okazało, długo, długo nikt.
Trzeci tydzień wyścigu Tour de France otworzyła jazda indywidualna na czas. Etap prawdy nie był długi, ale to wystarczyło, by namieszać w klasyfikacji generalnej i jeszcze podkręcić potencjometr emocji. Tak jak pisałem wcześniej, czasówki są bardzo wymagające pod kątem nie tylko sprawności fizycznej, ale i siły psychicznej. Na każdym z poprzednich etapów TdF dwóch największych faworytów wyścigu w kluczowych momentach miało do dyspozycji po kilku swoich pomocników. Tutaj byli zdani tylko na siebie i podpowiedzi (bądź ich brak – w zależności od tego, co kto lubi) z jadącego z tyłu samochodu i od dyrektora sportowego.
Zwycięsko z tej batalii wyszedł Jonas, który wygrał cały etap i o 1:38 s odjechał Tadejowi Pogačarowi. Czy można mówić o słabszym dniu Tadeja i o jego porażce? W tym momencie ciężko to było ocenić – pojechał poniżej oczekiwań, ale wciąż osiągnął drugi czas dnia. Warto zwrócić uwagę, że na miejscu trzecim uplasował się Wout van Aert ze stratą aż 2:51 s do Vingegaarda. To kosmiczna różnica (przecież wiemy, jak Wout potrafi pojechać czasówkę) i w sumie dla niego była to jedyna szansa, żeby w tegorocznym Tour de France wygrać cokolwiek. Niestety się nie udało.
Środowy etap do alpejskiego kurortu Courchevel miał być rewanżem Tadeja za nieudany poprzedni. 166 km i aż 5400 metrów przewyższenia, więc czysto teoretycznie – było gdzie odrabiać straty z etapu ITT. Po drodze do mety dwie góry pierwszej kategorii, jedna drugiej kategorii i na zakończenie 28-kilometrowej wspinaczki dach wyścigu, czyli przełęcz Col de la Loze, położona na wysokości 2304 m n.p.m. Niestety rewanżu nie było, nie było też światełka w tunelu dla ekipy UAE, gdyż lider drużyny, jadący w białej koszulce najlepszego młodzieżowca – Słoweniec, zgasł tego dnia całkowicie. Tutaj wyścig skończył się dla większości kibiców, którzy emocjonowali się niesamowicie zaciętą i widowiskową walką o tryumf w tegorocznej edycji. Tadej tego dnia przyjechał na odległym jak na niego 22. miejscu i całkowicie pogodził się z przegraniem Tour de France 2023.
Od tej pory jednak mogliśmy się znów emocjonować walką uciekinierów. Czwartkowy i piątkowy etap były właśnie dla nich stworzone. Pierwszy tryumfował Kasper Asgreen, który przygotował świetną formę na trzeci tydzień grand tour’u. Następnego dnia był drugi, lepszy okazał się Matej Mohorič. Komisja sędziowska przetrzymała zawodników w niepewności kilka minut, gdyż nie wiedzieli, kto był tego dnia najlepszy i potrzebny był werdykt z fotofiniszu.
Sobotni etap na otarcie łez wygrał Tadej Pogačar, który po dwóch dniach kryzysu i dwóch dniach „odpoczynku” znów okazał się najlepszym zawodnikiem, odnosząc swój jedenasty sukces etapowy na Tour de France. Sobotni etap w Wogezach nie zmienił nic w czołówce klasyfikacji generalnej. Lider wyścigu nie miał spektakularnego kryzysu, nie popełnił błędu na zjeździe i nie zabrakło mu jedzenia ani picia. Wypracowaną przewagę bezpiecznie dowiózł do mety 20. etapu.
Ostatni dzień ścigania tradycyjnie był w początkowej fazie etapem świętowania. Widzieliśmy więc posiadaczy poszczególnych koszulek popijających symbolicznie szampana, były gratulacje i zdjęcia. Później zaczęło się szalone ściganie na brukach ułożonych w okolicy Łuku Tryumfalnego. Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie, jednak liczne ataki, nawet wielkiego przegranego Tadeja Pogačara, na nic się nie zdały. Na metę wpadła rozpędzona do maksymalnych prędkości grupa najlepszych sprinterów, którzy pozostali w grze. Wygrana etapowa na Polach Elizejskich musi smakować wyjątkowo. Czy tak właśnie jest, trzeba by zapytać Jordiego Meeusa z drużyny Bora-Hansgrohe, który odniósł największy sukces w karierze.
Jak więc można by podsumować tegoroczną edycję? Myślę, że była wyjątkowo ciekawa. Ostra walka o każdą sekundę pomiędzy Pogačarem i Vingegaardem. Wygrana etapowa Michała Kwiatkowskiego. Świetne występy sprinterów i wygrane Jaspera Philipsena. Piękne widoki i cała masa kibiców. Pojawiły się też chwile smutne, takie jak kraksy czy wycofanie z wyścigu Marca Cavendisha. Wielu mógł rozczarować również brak zwycięstwa etapowego Wouta van Aerta i Mathieu van der Poela. Świetny Rafał Majka pomagający Tadejowi osiągnąć zakładany przed startem cel, ale też, gdy pojawiła się okazja, walczący o zwycięstwo etapowe. Bez większego echa przejechał wyścig Peter Sagan, cicho było o Alexandrze Kristoffie, bez tryumfu zakończył TdF również największy obecnie ulubieniec francuskiej publiczności – Thibaut Pinot. Niemniej jednak wyścig okazał się chyba nawet ciekawszy niż zeszłoroczna edycja.
Jonas Vingegaard wyprzedza na mecie Tadeja Pogačara o 7:29 s
Miejsca 3. i 4. zajmują bracia bliźniacy. Adam ze stratą do Jonasa 10:56 s oraz Simon ze stratą 12:23 s. Rafał Majka kończy wyścig na miejscu 14., a Michał Kwiatkowski na miejscu 49. (jednak nie KG była ich głównym celem).
W klasyfikacji punktowej – Škody – tryumfuje Jasper Philipsen, który zgromadził 377 punktów, przed Madsem Pedersenem (258 punktów) oraz Bryanem Coquardem (203 punkty).
Klasyfikację górską wygrywa Włoch Giulio Ciccone (106 punktów) przed Felixem Gallem (92 punkty) oraz Jonasem Vingegaardem (89 punktów).
Najlepszym młodym zawodnikiem okazał się po raz kolejny – i już ostatni, bo za rok nie będzie młodzieżowcem – Tadej Pogačar, drugi był Carlos Rodriguez, a trzeci Felix Gall.
Najlepsza drużyna to Jumbo-Visma, drugie miejsce w tej klasyfikacji zajęła ekipa UAE Team Emirates, a trzecie Bahrain Victorious.