Faworyci nie zawodzą w pierwszym tygodniu Tour de France

Autor: Bartosz Huzarski

Za nami pierwszy tydzień największego etapowego wyścigu kolarskiego na świecie – ze startem w stolicy Kraju Basków Bilbao i metą niedzielnego etapu na Puy de Dôme, gdzie Tour de France powróciło po 35 latach przerwy.

Tegoroczna konfiguracja trasy wprowadziła nieco spokoju w peletonie. Brak typowych dla sprinterów etapów w pierwszych dniach pozwolił ułożyć nieco klasyfikację generalną i rozłożenie poszczególnych koszulek. Dzięki temu nie było tak bardzo chaotycznie jak w poprzednich latach. Oczywiście nerwy i stres panują na każdym etapie wyścigu, ale w tym roku dotyczyły one mniejszej liczby zawodników.

Tour jak to Tour, bywa nieprzewidywalny – doświadczyliśmy zarówno wielkich sportowych emocji, jak i rozczarowań. Pojedynki dwóch największych faworytów Wielkiej Pętli sprawiły, że pierwszy tydzień był bardziej emocjonujący niż całe trzy tygodnie ścigania we Włoszech. W czasie pierwszych dni TDF upadły też marzenia. Kto z nas nie trzymał kciuków za Marca Cavendisha walczącego o rekordową liczbę zwycięstw w wyścigu… Niestety nie w tym roku, a zapewne już nigdy – Cav wycofał się po kraksie i złamaniu obojczyka, a obecny sezon ma być jego ostatnim.

W pierwszym nieco wydłużonym, ale umownie zwanym tygodniem etapy wygrywali:

– Adam Yates (przed swoim bratem bliźniakiem Simonem),

– Victor Lafay (to pierwsze od 15 lat zwycięstwo dla Francji),

– Jasper Philipsen (po raz 1.),

– Jasper Philipsen (po raz 2.),

– Jai Hindley,

– Tadej Pogacar,

– Jasper Philipsen (po raz 3.),

– Mads Pedersen,

– Michael Woods.

Po dziewięciu etapach liderem wyścigu jest Jonas Vingegaard, który wyprzedza Tadeja Pogacara o 17 sekund. Na miejscu trzecim, ze stratą 2:40, jedzie zwycięzca piątego etapu i jednodniowy lider – Jai Hindley.

Jonas wykazał się lepszymi nogami, drużyną i taktyką na początku pierwszego tygodnia. Wydawało się, że mniej szarpie, traci mniej sił w walce o pojedyncze sekundy, jedzie bardziej ekonomicznie i ma lepszy team. Dzięki temu uciekł Tadejowi na piątym etapie z metą w Laruns na 1:04. Kolejnego dnia zdecydowanie lepiej poradził sobie za to Pogacar, który wygrał szósty odcinek wyścigu, tym samym rewanżując się za poprzedni dzień i zmniejszając o 28 sekund straty do największego rywala. Meta w niedzielne popołudnie pozwoliła Tadejowi odrobić kolejne 8 sekund. Sprawa jest więc cały czas otwarta. Słoweniec potrafi pojechać na czas, tym etapem zapewnił sobie już triumf w Wielkiej Pętli. Jonas musi uciekać w wysokich górach, a takich etapów ma pięć. Na jego szczęście tegoroczna jazda indywidualna na czas jest krótka, ale może Tadej nie będzie czekał aż tak długo – może odrobił lekcje po zeszłorocznej porażce.

Nieco w cieniu swoich liderów jadą wielcy kolarze, tacy jak Mathieu van der Poel, który zdecydowanie asystował przy trzech wygranych etapowych Philipsena, oraz Wout van Aert, dla którego typowe dla sprinterów odcinki są chyba zbyt szybkie, a etapy górskie za ciężkie. Jednak mimo wszystko myślę, że zaraz po dniu przerwy ci dwaj panowie też dadzą o sobie znać. W końcu to Tour de France.

Artykuł powstał we współpracy ze skoda-auto.pl