Bywają dni, gdy samochód staje się mobilnym biurem. Nie tylko w moim życiu – człowieka, który zarządza kilkoma rowerowymi projektami – ale również innych miłośników kolarstwa, do których kierujemy ten tekst pełen praktycznych porad. Może takich dni nie ma zbyt wielu w ciągu roku, jednak warto skorzystać z naszych wskazówek, aby stały się one przyjemniejsze.
Genezą jednego z takich wyjazdów była praca nad materiałami promocyjnymi dla partnerów grupy juniorów, którą zarządzam, więc jeżdżenia było sporo, a wszystko mieliśmy rozplanowane bardzo dokładnie. Oczywiście życie nie byłoby ciekawe, gdyby nie płatało figli, dlatego na miejscu okazało się, że z czterech dni zdjęciowych został nam jeden sensowny, bo pogoda nie chciała współpracować.
Do Chorwacji zdecydowaliśmy się jechać nocą razem z fotografem Łukaszem. Obaj mamy dużo obowiązków służbowych i domowych, więc ruszyliśmy w środę pod wieczór. Ważne było tutaj zaplanowanie trasy, wcześniejsze wykupienie winiet oraz określenie czasu przejazdu z dwugodzinnym buforem czasowym na drzemkę. Osobiście nie polecam podróżowania nocą, bo bywa ono niebezpieczne, ale we dwóch, w dodatku samochodem wyposażonym w wiele systemów ułatwiających podróż i czuwających nad stanem zmęczenia kierowcy, da się to zrobić. Jednak od razu nadmieniam – jeśli tylko robicie się senni, należy się zamienić za kierownicą. Bywa, że dwudziestominutowa drzemka staje się zbawienna.
Trasa
Najkrótsza i nocą najszybsza, czyli Brno – Wiedeń – Słowenia i na południe Chorwacji do Vodic, gdzie stacjonowała ekipa. Już podczas kupowania winiet spotkało nas miłe zaskoczenie – robiliśmy to online, żeby było szybciej i wygodniej, a systemy opłat naliczyły nam solidne rabaty za to, że jechaliśmy hybrydowym samochodem. Warto to rozważyć, jeśli na przykład planujecie na taki wyjazd auto wypożyczyć.
Przygotowanie samochodu
Jako że sporo osób zbiera punkty w różnych aplikacjach, a część pewnie bierze faktury, warto oczywiście ruszyć z pełnym bakiem i akumulatorem. Paliwo w Polsce jest stosunkowo tanie i na jednym tankowaniu można dojechać do Chorwacji, omijając droższe stacje w Austrii. Warto też paliwo dotankować na granicy i tam zrobić pierwszy postój. U nas wypadł on po około godzinie i czterdziestu minutach.
Jazda nocą
Ma wiele zalet i wad. Na pewno nie uświadczycie żadnych widoków (chyba że pięknie oświetlone miasta i zamki na wzgórzach w Czechach), ale za to jest duża szansa, że jazda będzie płynna i bez korków, co przełoży się na ogólny czas podróży i spalanie na całej trasie. Wiedeń potrafi zaskoczyć i się zakorkować – jednak my przejechaliśmy go płynnie, bez zatrzymywania się, tak samo jak całą Austrię.
Asystenci podróży
Nam pomagało kilku asystentów podróży, między innymi ten monitorujący poziom zmęczenia kierowcy, asystent pasa ruchu i aktywny tempomat. Superb wyposażony jest też w fotele z masażem. To było zbawienne po kilku godzinach siedzenia w bezruchu. Oczywiście do tego komfortowa temperatura, nawigacja i muzyka oraz nowoczesne światła, przy których nocą nic nie trzeba robić, wystarczy je tylko ustawić na tryb automatyczny. To wszystko w ponad tysiąckilometrowej trasie naprawdę pomaga. Człowiek przyjeżdża na miejsce zmęczony, ale nie skonany i może normalnie funkcjonować.
Sen
Założyliśmy, że niezależnie od tego, jak będzie szło, stajemy na dwugodzinną drzemkę około czwartej nad ranem. Planowaliśmy dotrzeć na miejsce o ósmej i na całą podróż założyliśmy około 14 godzin. Najgorsze są poranki, więc dwie godziny snu bardzo nam pomogły. Wjazd na ostatnią prostą, czyli przejazd przez tunel Svety Rok, i widoki, które się za nim rozciągają, rekompensują wszystkie trudy podróży.
Pakowanie
No trochę tego z nami jechało… dwa rowery, dwie walizki główne oraz sprzęt do zdjęć, trochę jedzenia, stroje dla zawodników itp. Škody w wersji combi są na szczęście bardzo pakowne, więc do bagażnika poszło to, co najcięższe, czyli jedzenie i walizki, oraz dwa z czterech kół na samą górę.
Same rowery i pozostałe dwa koła wylądowały na tylnej kanapie. To dobre rozwiązanie, które polecam z kilku względów. Rowery są ustawione do góry kołami, czyli oparte o kanapę siodełkiem i kierownicą, dzięki czemu napęd mamy u góry, więc nie zniszczy kanapy. Całość jest spięta pasami i zabezpiecza też ładunek w bagażniku, zatem w razie jakiejś kolizji mamy pewność, że to, co przewozimy w bagażniku, nie przemieści się do przestrzeni pasażerskiej. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że od tego są bagażniki rowerowe. Są, owszem, ale z ekonomicznego punktu widzenia (spalanie) skłaniam się do przewożenia rowerów w aucie. Przy dwóch osobach to naprawdę wygodne rozwiązanie.
A na miejscu to już istny rollercoaster. Wsiadasz, robisz zdjęcie, gonisz chłopaków, przeganiasz, stajesz, wysiadasz, robisz film, znów wsiadasz, znów ich gonisz, chcesz wypuścić drona, ale ten nie chce lecieć, bo za bardzo wieje, więc znów gonisz chłopaków i tak w kółko. Warto też zabezpieczyć się w rozdzielacze prądu, żeby na bieżąco ładować kilka urządzeń.
Jak widać, prowadzenie mobilnego biura w samochodzie ma zarówno swoje zalety, jak i pewne niedogodności. Wiele zależy jednak od tego, jak się do tego przygotujemy. W tym artykule podzieliłem się swoimi pomysłami i podejściem do tematu, co – mam nadzieję – przyda Wam się, gdy sami będziecie musieli lub chcieli otworzyć na jakiś czas takie biuro w swoim aucie.