5 rzeczy, które warto wiedzieć przed rozpoczęciem przygody z amatorskimi wyścigami

Autor: Martin Atanasov

Amatorskie wyścigi to doskonały sposób na urozmaicenie rowerowej rutyny. Zapewniają cel, motywację i konkretne powody, by doskonalić swoje umiejętności. Nie ukrywam, że wzięcie udziału w takim wydarzeniu bez odpowiedniego przygotowania prawdopodobnie nie jest najlepszym pomysłem. Trzeba przecież wiedzieć, z czym mamy do czynienia. Aby znacznie poprawić swoje wrażenia, warto zapoznać się z poniższą listą pięciu najważniejszych rzeczy, o których chciałbym wiedzieć, gdy wkraczałem w świat amatorskich wyścigów. Jestem pewny, że wiedza ta posłuży każdemu kolarzowi jako dodatkowy bodziec do dalszego działania.

To wyścig, ale nie rywalizacja

Po pierwsze: nikt, kto nie jest zawodnikiem posiadającym licencję wydaną przez Międzynarodową Unię Kolarską (UCI) i nie trenował specjalnie z myślą o zwycięstwie, nie ma szans na wygraną. Nie jest to kwestia niewystarczającego zaangażowania czy też braku umiejętności – osoby jeżdżące hobbistycznie zwyczajnie nie mogą się równać z zawodowymi kolarzami, którzy w ten sposób zarabiają na życie.

Choć jest to niewątpliwie wyścig, nie polega on na rywalizacji z innymi uczestnikami, lecz z samym sobą. Gdy cokolwiek się stanie, większość kolarzy zatrzyma się i sprawdzi, czy nie potrzebujemy pomocy, czy nie upadliśmy albo czy przypadkiem nie mamy przebitej opony. Wielu podzieli się nawet swoimi zapasami. Należy pamiętać, że wszystkich nas łączy wspólna pasja, dlatego głupotą jest popychanie lub blokowanie innych zawodników, jeśli są szybsi. Powinniśmy żyć w myśl zasady „jedź i pozwól jechać innym”.

Co najważniejsze, pod żadnym pozorem nie wolno ryzykować czyjegoś życia tylko po to, by zająć 95. (a nie 96.) miejsce w klasyfikacji końcowej.

Jeśli ktoś jest w wystarczająco dobrej kondycji, by walczyć o najwyższe miejsce na podium, powinien zdobyć licencję UCI i wziąć udział w profesjonalnym wyścigu (albo przynajmniej wykazać się kulturą i wystartować z frontu), a następnie szybko oddalić się od reszty zawodników. Nie ma sensu nagrywać filmików o treści: „Zacząłem z tysięcznej pozycji, a zająłem pierwsze miejsce”. Jasne – ta osoba wygrała wyścig, ale czy ktokolwiek inny naprawdę się ścigał, czy po prostu wszyscy dobrze się bawili, a wielki zwycięzca ze śmiertelną powagą pędził do mety, by pokazać całemu światu, że jest najlepszy?

Plecak lepiej zostaw w domu

Dla kolarzy szosowych jest to dość oczywiste. Wystarczy jednak wziąć udział w dowolnym wyścigu MTB, by przekonać się, że większość osób ma ze sobą plecak. Przyzwyczajenie się do jazdy bez plecaka zajmuje trochę czasu, ale w pewnym momencie prawie każdy zaczyna się zastanawiać, dlaczego kiedykolwiek woził ten ciężar na plecach. Prawda jest taka, że do jazdy potrzebujemy tylko małej podsiodełkowej torby, do której można włożyć zestaw naprawczy i części zamienne.

Resztę ekwipunku możemy umieścić w kieszeniach koszulki. Tak naprawdę przyda nam się tylko woda, zwłaszcza jeśli na trasie znajdują się punkty żywieniowe. Niemniej jednak wygodnie jest mieć przy sobie kurtkę (schowaną w środkowej kieszeni na plecach) plus dokumenty, telefon, saszetkę z magnezem i batonik. Wszystko to z łatwością zmieści się w kieszeniach i zapewni komfort wynikający z braku plecaka, przez który pociłyby się plecy. Rezygnacja z nadmiarowego bagażu znacznie poprawi wrażenia z jazdy.

Uzupełnianie energii to podstawa

Wszystkim rowerzystom biorącym udział w różnych zawodach w pewnym momencie zaczyna zależeć na wynikach. Oznacza to, że podczas któregoś wyścigu każdy z nas najpewniej poczuje potrzebę, by zagryźć zęby, dać z siebie wszystko i pokonać ostatni podjazd. O sukcesie zadecyduje wtedy przede wszystkim to, czy dostarczyliśmy organizmowi odpowiednią ilość energii.

Mówi się, że rowery nie potrzebują paliwa. To niestety nieprawda – rowery napędzane są węglowodanami, które występują w różnych formach (od żelów energetycznych po batony) i przewożą je rowerzyści. Wszystkie dostarczają ciału cyklisty odpowiedniej dawki energii na podjęcie wysiłku w tych ostatnich, decydujących chwilach wyścigu.

Niektórzy uważają, że jazda na rowerze służy zrzuceniu zbędnych kilogramów – i nie są w błędzie. Jeśli jednak bierzemy udział w wyścigu (nawet amatorskim), naszym nadrzędnym celem jest dojechanie do mety z przyzwoitym czasem. Realizacja tego celu przy jednoczesnym dążeniu do utraty masy stanowi nie lada wyzwanie, ponieważ organizm nie jest w stanie spalać kalorii, jeśli mu ich wcześniej nie dostarczymy.

Aby uchronić się przed skrajnym wycieńczeniem podczas jazdy, trzeba nauczyć się odpowiednio uzupełniać energię. Przed każdym wyścigiem warto sprawdzić, gdzie znajdują się punkty żywieniowe i obliczyć, ile kalorii należy spożyć na każdym z nich, aby bez trudu dotrzeć do kolejnego przystanku.

Równie ważne jest odpowiednie nawodnienie. Jeśli o to nie zadbamy, mogą pojawić się skurcze, które uniemożliwią dalszą jazdę, a tym samym zniweczą nasze plany i cały dotychczasowy wysiłek.

Porządna rozgrzewka czyni cuda

Gdy obserwujemy zmagania zawodowych kolarzy, zawsze widzimy, jak ważna jest odpowiednia rozgrzewka. Chociaż większość z nas może tylko pomarzyć o osiągach, jakimi mogą pochwalić się profesjonaliści, to przecież wszyscy dajemy z siebie wszystko – właśnie dlatego przed intensywną jazdą zawsze trzeba przygotować ciało na duży wysiłek.

Porządna rozgrzewka sprawi, że więcej tlenu dotrze do mięśni, więc będą pracować dużo wydajniej – zwłaszcza w mniej sprzyjających warunkach. Ponadto zwiększy się zakres ruchu stawów, a ciało będzie znacznie bardziej elastyczne, co zagwarantuje przewagę na stromych zjazdach.

Oczywiście są to wyścigi amatorskie, więc nie ma potrzeby zabierania ze sobą całego sprzętu. Moim sposobem na rozgrzanie mięśni przed wyścigiem jest wskoczenie na rower i dojechanie na linię startu z domu lub hotelu. Zwykle zajmuje to około 20–30 minut, a ponieważ większość wyścigów rozpoczyna się na terenie miast, trasa jest zazwyczaj stosunkowo płaska. Taka krótka przejażdżka jest idealna na szybką rozgrzewkę. Co więcej, nie wymaga żadnych przygotowań poza wstaniem z łóżka pół godziny wcześniej.

Kluczem do sukcesu jest realny cel

Wyznaczenie sobie celu jest najlepszym sposobem na zmotywowanie się do przestrzegania diety, poprawy wyników lub po prostu wyjścia z domu i jazdy na rowerze. Musi być to jednak cel osiągalny. Próba znalezienia się w pierwszej trzydziestce, pięćdziesiątce lub setce wyścigu jest świetnym źródłem motywacji, zwłaszcza jeśli znamy swoich przeciwników. Jeśli jednak ktoś dopiero rozpoczyna swoją przygodę z wyścigami, spełnienie tego celu nie będzie możliwe. Proponuję zatem wybrać coś innego, a następnie dać sobie określony czas na realizację takiego zadania. Należy jednak uważać, aby nie przesadzić, szczególnie jeśli nasza znajomość trasy opiera się na informacjach z mapy GPS. Nieznany teren może kryć wiele niespodzianek.

Warto pamiętać, że pogoda również wpływa na wyniki. Deszcz i wiatr mogą znacznie spowolnić jazdę. Podobnym utrudnieniem jest ruch na trasie – zwłaszcza na wąskich odcinkach, gdzie wyprzedzanie jest zabronione lub wymaga zbyt dużego wysiłku.

Na miejsca… gotowi… start!

Udział w wyścigach dla amatorów to doskonały sposób na wzbogacenie swoich doświadczeń. Aby wrażenia z jazdy były jeszcze lepsze, nie należy skupiać się nadmiernie na rywalizacji z innymi zawodnikami. Warto również wyznaczyć sobie własne cele, zostawić plecak w domu, nauczyć się odpowiednio uzupełniać energię i dobrze rozgrzać się przed wyścigiem.

Artykuł powstał we współpracy ze skoda-auto.pl