Zwycięstwo w Tour de France Femmes avec Zwift 2024 to niezwykle surrealistyczne uczucie. Jest trochę jak sen i wciąż nie mieści mi się w głowie. Mimo że od finałowego podjazdu na Alpe d’Huez minęło już trochę czasu, nadal nie dociera do mnie, że zajęłam pierwsze miejsce. Przepełnia mnie poczucie ogromnej satysfakcji i radości – w końcu znalazły ujście emocje, które gromadziły się we mnie przez lata, gdy niestrudzenie pracowałam przy wsparciu mojego trenera i zespołu oraz moich bliskich. Dziś czuję, że cały ten wysiłek oraz niepowodzenia i trudne chwile nie poszły na marne. Nie jest to wyłącznie moje osobiste zwycięstwo, ale także nagroda dla wszystkich osób, które mnie wspierały i we mnie wierzyły.
Ten sukces jest dla mnie niezwykle motywujący – zachęcił mnie na przykład do wyznaczenia nowych celów, takich jak zdobycie koszulki mistrzyni świata. Dzięki tej wygranej na nowo uwierzyłam, że ciężka praca, odrobina cierpliwości i szczęścia sprawiają, że wszystko jest możliwe.
Przezwyciężanie trudności na drodze do zwycięstwa
Do tej pory nie czułam się w pełni spełniona – wielokrotnie byłam bardzo blisko osiągnięcia celu. Choć zajmowałam drugie lub trzecie miejsce na podium, nigdy nie udawało mi się stanąć najwyżej. Wiedziałam, że jestem w szczytowej formie, ale zawsze czegoś brakowało. W tym roku to się wreszcie zmieniło.
Tour de France Femmes avec Zwift to wyścig, którego ostateczny rezultat zależy od dużej liczby czynników, w tym dynamiki mojego zespołu i składów rywalizujących drużyn, a także od zwykłego szczęścia. W tym roku wszystko ułożyło się po naszej myśli. Nawet mimo kraks w początkowych etapach zespół nie stracił ducha walki. Utrata naszej koleżanki z drużyny, Elise Chabbey, była bolesnym ciosem, ale nigdy nie przestałyśmy dążyć do wyznaczonego celu. W wyścigu etapowym kluczowa jest konsekwencja. Trzeba codziennie ciężko pracować oraz starać się nie tracić czasu i wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję, by zyskać przewagę. Być może w zdobyciu Maillot Jaune, czyli żółtej koszulki liderki, pomogła mi moja reputacja osoby konsekwentnej, która zawsze próbuje uplasować się w czołówce wyścigu.
Zacięta rywalizacja i najtrudniejsza walka
W tym roku przyszło nam się zmierzyć z naprawdę silną konkurencją. Każdego dnia jazdy w peletonie czułam, ile wysiłku wszystkie zawodniczki wkładały w te zmagania. Znalazło to odzwierciedlenie w naszych wynikach – każda z nas pobiła swoje indywidualne rekordy pod względem mocy i prędkości. To pokazuje, jak wiele ten wyścig znaczy dla kolarek biorących w nim udział.
Po siedmiu dniach wyczerpującej jazdy nadszedł czas, by stawić czoła najwyższym górom na trasie wyścigu. Niekończące się przewyższenia sprawiły, że był to jeden z najtrudniejszych etapów. Prawdziwa walka rozpoczęła się jednak od przedostatniego podjazdu. Gdy Demi Vollering zaatakowała, nie miałam sił, by zareagować. W tamtym momencie poczułam, że wszystko, na co pracowałam, wymyka mi się z rąk. Miałam wrażenie, że w ułamku sekundy straciłam szansę na realizację moich marzeń i celów, co było dla mnie naprawdę druzgocące.
W końcu dotarłyśmy jednak do zjazdu i udało mi się dojść do siebie. Odzyskałam energię i pewność siebie, a następnie skupiłam się na zmniejszeniu dystansu do grupy Demi. Pozwoliło mi to znaleźć siłę, by dać z siebie wszystko na ostatnim podjeździe. Szczerze mówiąc, była to najtrudniejsza walka, jaką stoczyłam w życiu. Przez cały czas towarzyszył mi straszny ból – momentami miałam wrażenie, że to się nigdy nie skończy. Każda sekunda jazdy była dla mnie prawdziwą męczarnią – ale gdy tylko przekroczyłam linię mety i zdałam sobie sprawę, że wygrałam, cały ból zniknął. Jego miejsce zajęła czysta euforia!
Pokonanie podjazdu na Alpe d’Huez
Gdy zbliżałam się do ostatnich etapów wyścigu (zwłaszcza Alpe d’Huez), zrozumiałam, że wszystko będzie zależeć od moich umiejętności wspinaczkowych. Nad długimi podjazdami od lat intensywnie pracuję, ale nadal sprawiają mi trudność. Są też dla mnie prawdziwą męczarnią, dlatego wspólnie z trenerem dostosowaliśmy mój plan treningowy specjalnie pod to wyzwanie. Wiedziałam, jak ważne jest odpowiednie rozłożenie sił, ale na przedostatnim podjeździe dopadł mnie kryzys i poczułam, że zrobiłam coś nie tak. Jednak gdy nadszedł czas na pokonanie Alpe d’Huez, skupiłam się głównie na zebraniu wystarczającej ilości energii, by pokazać, na co mnie stać.
Alpe d’Huez to długi podjazd, na którym kluczowe jest zachowanie stabilnego tempa. Utrzymywałam je, dopóki do mety nie zostało około 6 kilometrów, bo wiedziałam, że ich pokonanie będzie wymagało około 25 minut cierpienia. W tamtej chwili mogłam tylko wykrzesać z siebie wszystkie siły i zobaczyć, co się stanie. Zawsze czuję się bardzo niekomfortowo, gdy mam świadomość, że jedyne, co mogę zrobić, to dać z siebie wszystko i mieć nadzieję, że to wystarczy. Moja strategia była prosta: zyskać na czasie i utrzymać żółtą koszulkę liderki. Przyznam, że nie byłam pewna, czy mi się to uda, ale jednocześnie wierzyłam w swoją zdolność do przekraczania własnych granic. Ta myśl napędzała mnie podczas tego trudnego podjazdu.
Nauka płynie z własnych doświadczeń
Poprzednie edycje Tour de France Femmes bardzo pomogły mi się rozwinąć jako kolarce. Z wiekiem stajemy się dojrzalsi i nabieramy doświadczenia – jest to proces, który wymaga czasu i którego nie da się przyspieszyć. Jedną z takich lekcji jest to, że przed rozpoczęciem przygotowań koniecznie trzeba zapoznać się z trasą i czekającymi nas wyzwaniami.
Wraz z moim trenerem opracowaliśmy plan, który był w pełni poświęcony Tour de France i igrzyskom olimpijskim. Po sezonie klasyków skupiłam całą energię na dostosowaniu treningów do celów związanych z tymi dwoma wydarzeniami. Fakt, że osiągnęliśmy to, co sobie założyliśmy, sprawia mi wielką satysfakcję i radość. Ten sukces nie należy jednak tylko do mnie, ale również do mojego zespołu, trenera i męża, jak również przyjaciół i rodziny. Żałuję, że nie mogę zabrać ich wszystkich ze sobą na podium, ponieważ bez wątpienia odegrali dużą rolę w tym zwycięstwie.
Ogromne znaczenie pracy zespołowej
Ten sukces nie byłby możliwy bez mojego zespołu, który od lat wspiera mnie bez względu na wyniki. Jestem częścią tej drużyny już od ośmiu sezonów. W tym czasie zbudowaliśmy bliską więź i naprawdę dobrze się poznaliśmy, dlatego cieszyło mnie, że wszyscy byli tak mocno zdeterminowani, by osiągnąć nasz wspólny cel. Nawet gdy sprawy nie szły po naszej myśli, gdy każda z nas krytycznie oceniała swój występ, zawsze jako drużyna dążyliśmy do tego, by następnego dnia wypaść lepiej. Zaangażowanie i energia szybko rozprzestrzeniły się w całym zespole.
W trakcie Tour de France przeżywaliśmy trudne chwile, ale to właśnie one nas wzmocniły i jeszcze bardziej podsyciły głód sukcesu. Na ostatnim etapie, gdy od peletonu odjechała grupa rywalek, moja drużyna zareagowała bezbłędnie i sprawnie zmniejszyła dystans. Zespół wspierał mnie także podczas ostatnich podjazdów, dodając mi otuchy przez radio, bym nie czuła się zdana na samą siebie.
W kolarstwie większość uwagi poświęca się indywidualnym zwycięzcom, ale prawda jest taka, że jest to sport zespołowy. Za kulisami niestrudzenie pracuje mnóstwo ludzi: fizjoterapeuci, mechanicy, dyrektorzy sportowi, menedżerowie. Każdy z nich odgrywa niezwykle ważną rolę. Mój zespół spisał się na medal, za co jestem bardzo wdzięczna. Razem napisaliśmy kolejny rozdział w historii, co jeszcze mocniej nas do siebie zbliżyło. Poczucie jedności i wzajemnego zrozumienia w zespole jest wyjątkowo ważne.
Inspiracja dla następnego pokolenia
Mam nadzieję, że moje zwycięstwo zainspiruje więcej osób, by wsiąść na rower – zwłaszcza w Polsce. Kolarstwo wciąż jest u nas stosunkowo mało popularnym sportem, ale już dostrzegam pewną zmianę. Ludzie oznaczają mnie w mediach społecznościowych i piszą, że dzięki mnie zaczęli jeździć na rowerze lub chcą spróbować swoich sił w tym sporcie. To naprawdę dużo dla mnie znaczy.
Od najmłodszych lat inspirowali mnie polscy sportowcy, a moim marzeniem było pójście w ich ślady. Dziś mam nadzieję, że moja wygrana nie tylko zmotywuje ludzi, by uprawiali sport i spędzali czas na świeżym powietrzu, ale także sprawi, że na dużych wyścigach etapowych będziemy mogli zobaczyć więcej polskich kolarzy i kolarek.
Co dalej?
Długi okres przygotowań do realizacji moich najważniejszych celów na lato jest już za mną, dlatego planuję zrobić sobie krótką przerwę. Czeka mnie jeszcze kilka dni spotkań z mediami, ale potem zamierzam na jakiś czas zniknąć z radaru. Prawdopodobnie pojedziemy z mężem do Polski i spędzimy trochę czasu z rodziną. Niedługo jednak wrócę do przygotowań do mistrzostw świata. Zanim sezon dobiegnie końca, postaram się osiągnąć jeszcze jeden ważny cel.
Nie jest łatwo w pełni pojąć, jak wielki wpływ na kobiece kolarstwo wywarł Tour de France Femmes. Ten prestiżowy wyścig organizowano w różnych formach od wielu lat, ale w obecnej postaci przyciąga uwagę i budzi emocje na skalę niespotykaną wcześniej w tym sporcie. Kobiece kolarstwo wciąż pisze swoją własną historię, a udział w tak legendarnym wydarzeniu jest niepowtarzalnym doświadczeniem.
Myślę, że Tour de France Femmes avec Zwift podniósł poziom rywalizacji w peletonie. Zawodniczki wkładają w jazdę więcej wysiłku – zaciekle walczą o swoje pięć minut, co znacznie poprawia ogólny poziom zmagań. Wystarczy raz wziąć udział w tym wyścigu, by uświadomić sobie, że żadne inne zawody nie mogą się z nim równać, zwłaszcza pod względem rozgłosu i uwagi (może z wyjątkiem klasyków, ale takie wyścigi mają zupełnie inny format).
Wierzę, że za kilka lat będziemy ścigać się nawet przez 14 dni, z jeszcze silniejszym peletonem i większą liczbą profesjonalnych drużyn dążących do wprowadzenia drobnych usprawnień (tzw. marginal gains), które ostatecznie zadecydują o sukcesie. Przyszłość kobiecego kolarstwa rysuje się w jasnych barwach, a ja cieszę się, że mogę być jej częścią.