Z każdym rokiem sezon kolarski staje się coraz bardziej intensywny. W kalendarzu pojawiają się nowe zawody. W porównaniu z męskimi ekipami, które liczą około 30 zawodników, w naszych drużynach jest zazwyczaj 15–16 kolarek. Kontuzje i choroby mogą jeszcze bardziej uszczuplić skład, co oznacza, że inne zawodniczki muszą wypełniać luki i brać udział w dodatkowych wyścigach. Sezon po prostu nie ma końca.
Dla mnie najlepszym lekarstwem dla psychiki jest utworzenie takiego otoczenia, które przypomina mi dom – albo po prostu zabieranie domu ze sobą. Dlatego tak lubię, gdy mój mąż towarzyszy mi na długich zgrupowaniach wysokogórskich – daje mi to poczucie codziennej normalności. Poza tym wszystko sprowadza się do planowania i zrozumienia programu startowego. Kiedy przychodzi czas pracy, daję z siebie wszystko, ale gdy mam dni wolne, staram się wykorzystywać je na rzeczy niezwiązane z kolarstwem. Niektóre zawodniczki najbardziej lubią stuprocentowy odpoczynek. Ja lubię lekkie, spokojne przejażdżki z przyjaciółmi – po prostu cieszenie się pogodą i świeżym powietrzem. Gdy jestem zamknięta w czterech ścianach, nie odpoczywam psychicznie – potrzebuję słońca i powiewu świeżego powietrza na policzkach.
Dla równowagi: drobne rytuały
Pewnie zabrzmi to banalnie, ale poranna kawa to mój rytuał, który zabieram ze sobą wszędzie. Przygotowanie kawy metodą V60 w ciszy to gwarancja udanego początku dnia – to taki mój własny mały moment wyciszenia. Lubię też… chodzić na zakupy do sklepów spożywczych. Po tylu tygodniach spędzonych w hotelach, z jedzeniem serwowanym pod nos, miło jest wrócić do starej rutyny: przejść się po świeżym powietrzu, kupić, co potrzebne, i samemu coś ugotować. Jak widać, nie chodzi o modne techniki uważności, ale o powrót do zwykłych, prostych rzeczy.
Trzeba wiedzieć, kiedy zrobić przerwę
Gdy mój umysł jest przeciążony, wysyła mi jasne sygnały: przygnębienie, rozdrażnienie, frustracja, poczucie zagubienia – nic wtedy nie daje satysfakcji, nawet trening ani odhaczanie kolejnych zadań. Taka drobna zadyszka psychiczna zdarza się dość często, bo codziennie pcham organizm ku granicom jego możliwości. Zazwyczaj radzę sobie z tym, biorąc dzień lub dwa wolnego – w całości tylko dla siebie, bez planów i harmonogramów, żeby znów poczuć, że to ja kontroluję sytuację.
Większy kryzys dopadł mnie, gdy miałam 25 lat. Przyszła wtedy pandemia COVID-19 – ale przerwa w ściganiu pomogła mi na nowo odbudować pasję i miłość do kolarstwa. Jeśli chodzi o sygnały z ciała, wyglądają one inaczej: bezsenne noce, szybkie łapanie infekcji, nogi pozbawione mocy, które nie są w stanie wejść na swoje obroty, choćbym nawet bardzo się starała. To taka chwila, gdy wiem, że muszę się zatrzymać i posłuchać swojego ciała.

Pozarowerowy reset
Uwielbiam gotować. Uwielbiam też testować przepisy, które przez cały sezon zapisuję na później. Fajnie jest stworzyć coś jednocześnie zdrowego i pysznego. Zaczęłam się także interesować rynkiem nieruchomości – uczę się, jak to wszystko działa. Po sezonie lubię podróżować – odwiedzać nowe miejsca albo zwiedzać miasta dokładniej niż wtedy, gdy byłam tam tylko na wyścigach. W tym roku z mężem planujemy wycieczkę po Europie: street art, muzea i oczywiście dobra kuchnia.
Czy wciąż się denerwuję przed startami?
Szczerze mówiąc, już nie tak jak kiedyś. Nadal czuję wagę i znaczenie niektórych wyścigów. Bardzo mi zależy na dobrych wynikach, ale dziś bardziej mnie to motywuje, niż stresuje. Jedyny moment, gdy czuję naprawdę duże emocje, to początek sezonu. Po długiej zimie przygotowań zawsze przychodzi niepewność: w jakiej jestem formie? To bywa stresujące.
Gdy nachodzi mnie taki niepokój, analizuję wykonane treningi, przejechane kilometry, bo chcę się upewnić, że jestem dobrze przygotowana. Czasem potrzebuję takiego konkretnego dowodu, żeby się uspokoić.
Mój rytuał przed startem
W dniu wyścigu lubię zamknąć się w swoim kokonie. W drodze na zawody zakładam słuchawki, włączam muzykę i odcinam się od świata. Ta chwila spokoju pozwala mi wszystko poukładać, zanim wjadę w wir rywalizacji. Na trasie całą swoją energię oddaję wyścigowi, więc ten krótki moment spokojnej prywatności jest dla mnie bardzo ważny.
Jak zmieniły się moje relacje ze stresem
Zmieniły się ogromnie! W dorastaniu i dojrzewaniu jest coś pięknego. Przechodzimy przez doświadczenia, które nie zawsze są przyjemne, ale zawsze czegoś nas uczą. Zdarzało mi się pękać pod presją, ale z czasem zrozumiałam, że to my sami ją na siebie nakładamy – tak naprawdę jej nie ma. Kiedy uświadomiłam sobie, że to moja kariera, że to moje życie, a do tego najważniejsze jest, by wierzyć w to, co robię, przestałam pozwalać presji mną rządzić. Dopóki daję z siebie wszystko, niczego nie zepsuję.
Rola zespołu
Niezwykle pomaga obecność ludzi, którzy są gotowi mnie wysłuchać – zwłaszcza po nieudanym wyścigu. Czasem samo wygadanie się zdejmuje ciężar z serca i pozwala iść dalej. Dzięki temu, gdy wracam do domu, przynoszę mniej stresu rodzinie i przyjaciołom, co też sprawia wielką różnicę.
Moja rada? Równowaga w głowie i równowaga na trasie
Jaka byłaby moja rada dla amatorów – i dla każdego, kto podejmuje sportowe wyzwania? Spójrzcie na wszystko z dystansu. Pamiętajcie, że robicie to dla siebie, dla swoich celów. Ludzie wokół są po to, by was wspierać, a nie oceniać. To wasz czas. To wasze życie. Wypełnijcie je radością i dobrymi wspomnieniami. Idźcie je tworzyć!




