Oszukał przeznaczenie! Primož Roglič zwycięzcą Giro d’Italia

Autor: Piotr Nowik

Walczył z rywalami, pogodą, kraksami i usterkami. Ani przez moment jednak nie zwątpił i w końcu odebrał piękną nagrodę – zwycięstwo w 106. Giro d’Italia. Primož Roglič (Jumbo Visma) kolejny raz zapisał się w historii kolarstwa, ale w niedzielę na chwilę zrobił miejsce dla innego wielkiego zawodnika – Marka Cavendisha (Astana).

To nie było najpiękniejsze Giro d’Italia w historii. Ci, dla których kolarstwo to nie tylko sportowa rywalizacja, ale też piękne widoki i „zwiedzanie” wraz z peletonem, mogli czuć się zawiedzeni, bo deszczowa pogoda często zniechęcała do śledzenia rywalizacji, o mękach zawodników nie wspominając. Do tego kolarze musieli zmagać się z koronawirusem, więc część ekip kończyła Giro d’Italia mocno przetrzebiona.

„Zapamiętam to na bardzo długo”

To wszystko sprawiało, że wyścig był niezwykle trudny, ale mimo wielu przeciwności w klasyfikacji generalnej trochę się działo. Najpierw prowadził Remco Evenepoel (Soudal-Quick Step), po trzech etapach różową koszulę przejął Andreas Leknessund (DSM), a na drugą część wyścigu na pierwsze miejsce wskoczył Geraint Thomas (Ineos Grenadiers), który jednak jako lider nie wytrzymał do końca, bo świetnie na czas pojechał Primož Roglič i to on cieszył się z wygranej w całym Giro d’Italia.

– Nie do końca pojmuję, co tu się wydarzyło. Każda wygrana jest wyjątkowa i jestem bardzo wdzięczny wszystkim, którzy sprawili, że teraz mogę świętować. Zapamiętam to na bardzo długo – podkreślał Słoweniec.

Dla Rogliča ostatnie trzy tygodnie były walką nie tylko z rywalami, ale też z wieloma przeciwnościami losu. Słoweniec zaliczył dwie kraksy, których skutki odczuwał do końca wyścigu. Do tego jego zespół został przetrzebiony przez koronawirusa i gdy wydawało się, że pech w końcu Słoweńca opuścił, podczas decydującego podjazdu znów musiał walczyć z przeciwnościami.

Pokaz siły i sprytu

Dla Rogliča ostatnią szansą na wyrwanie różowej koszulki była sobotnia jazda na czas. Słoweniec tracił do Gerainta Thomasa 26 sekund, ale na piekielnie trudnej trasie spisywał się kapitalnie. Podczas stromego podjazdu wjechał jednak w dziurę w asfalcie i spadł mu łańcuch. W ten sposób nie dość, że stracił cenne sekundy, to jeszcze został wybity z rytmu. Tego dnia Roglič dał jednak pokaz siły i sprytu, wpadł na metę z 40-sekundową przewagą i nazajutrz w Rzymie mógł już tylko świętować.

– Gdy miałem defekt, to wcale nie pomyślałem, że już po mnie. Nie planowałem tego, ale trudno, stało się. Założyłem łańcuch i pojechałem dalej. Czułem się silny, a na końcu każdej walki zawsze jest nadzieja – cieszył się na mecie Roglič, który dzień później z dumą spacerował ze swoją ekipą po ulicach stolicy Włoch.

Emocjonalny etap weterana

Piękne chwile podczas Giro d’Italia przeżywał także weteran tras – Mark Cavendish. Dla 38-letniego zawodnika to ostatni sezon w karierze, ale będzie wspominał go z łezką w oku dzięki wygraniu niedzielnego etapu. Brytyjczyk w Rzymie finiszował jak za najlepszych lat.

– Jestem bardzo szczęśliwy, bo było bardzo trudno ukończyć to Giro, a ostatni etap był dla mnie bardzo emocjonalny. Wspaniale jest móc znowu tutaj wygrać – mówił wzruszony Cavendish.

Jeszcze przez kilka dni kolarski świat będzie żył tym, co wydarzyło się podczas Giro d’Italia, ale później wszystkie oczy zostaną skierowane na Francję, bo już 1 lipca startuje Tour de France.

Artykuł powstał we współpracy ze skoda-auto.pl