Witamy w piekle… Oto wyścig dla największych twardzieli!

Autor: Piotr Nowik

Dla jednych to koszmar, dla innych wyzwanie, a tylko dla nielicznych – spełnienie marzeń. W tym roku szczęśliwcami zostali Mathieu van der Poel (Alpecin-Deceuninck) oraz Alison Jackson (EF Education-TIBCO-SVB), którzy wygrali Paryż – Roubaix.

Jeśli przetrwasz ten wyścig, to znaczy, że jesteś w stanie przetrwać wszystko. Paryż – Roubaix nieprzypadkowo nazywany jest „Piekłem Północy”, choć kolarze żartują, że na niektórych fragmentach mógłby zwątpić sam diabeł. Jazda po brukach, w tumanach piasku i po grząskich błotach sprawia, że o czołowe lokaty walczą najwytrwalsi, a zwycięzcy moment przecięcia mety pamiętają do końca życia.

Jeden z najlepszych dni w karierze

To jednak nie wszystko, bo podczas Paryż – Roubaix oprócz świetnej formy trzeba mieć również wsparcie zespołu, świetnie przygotowany sprzęt oraz sporo szczęścia. A to wszystko miał Mathieu van der Poel.

– Cały zespół spisał się niesamowicie, nie można było pojechać tego wyścigu lepiej. To był jeden z najlepszych rowerowych dni w moim życiu – cieszył się na mecie Holender.

Van der Poel wygrał po samotnej ucieczce i trzeba przyznać, że przez cały wyścig był bardzo aktywny. Atakował, nękał rywali, zmieniał tempo i pokazywał, że zrobi wszystko, by do kolekcji dorzucić kolejny tzw. monument kolarski (w tym roku wygrał już Mediolan – San Remo).

Uczucie trudne do opisania

Kluczowa dla wyścigu rozgrywka miała miejsce kilkanaście kilometrów przed metą. Na atak zdecydował się Wout van Aert (Jumbo-Visma), ale miał pecha – przebił oponę i stało się jasne, że Belg wypadnie z gry. Mimo problemów z rowerem starał się walczyć do końca, ale na metę wpadł jako trzeci, po Jasperze Philipsenie (Alpecin-Deceuninck).

– Trudno opisać, jak się czułem, wjeżdżając na welodrom. Ta wygrana to spełnienie marzeń i dziś mogę powiedzieć, że kocham Paryż – Roubaix. Czułem się bardzo silny i jestem szczęśliwy, że mogłem wykończyć świetną pracę całego zespołu – podkreślał van der Poel, który o mały włos sam nie zaliczył kraksy.

Dodatkowo na mecie okazało się, że tegoroczny Paryż – Roubaix był najszybszy w historii – zwycięzca pokonał trasę ze średnią prędkością 46,841 km/godz.

O trudach wyścigu Paryż – Roubaix przekonali się dwaj Polacy. Kamil Gradek (Bahrain-Victorious) i Maciej Bodnar (TotalEnergies) nie dotarli do mety „Piekła Północy”.

Twardzielki z Polski

W bardzo trudnych warunkach świetnie spisała się Marta Lach (Ceratizit-WNT). Polka od początku była bardzo aktywna i próbowała dotrzymywać kroku prowadzącym zawodniczkom. Na koniec to właśnie ona ciągnęła kluczową ucieczkę i w ścisłej czołówce wjechała na welodrom. Najwięcej sił zachowała jednak Alison Jackson (EF Education-TIBCO-SVB), która wygrała przed Katią Ragusą (Liv Racing TeqFind) i Marthą Truyen (Fenix-Deceuninck). A radość zwyciężczyni wyglądała tak:

Lach ukończyła wyścig na świetnym szóstym miejscu, ale powody do zadowolenia mogą mieć także pozostałe Polki. Agnieszka Skalniak-Sójka (Canyon/Sram Racing) była 34., Karolina Kumięga (UAE Team ADQ) 59., Marta Jaskulska (Liv Racing Teqfind) 70., a Kaja Rysz (Lifeplus Wahoo) – 97.

– Nigdy nie zapomnę momentu, gdy atakowałam na najtrudniejszych odcinkach brukowych „Piekła Północy”. Nigdy nie zapomnę momentu wjazdu na welodrom w Roubaix. Coś niesamowitego. Szóste miejsce w Paryż – Roubaix Femmes. Póki co to dla mnie największe osiągnięcie w klasyku World Touru – napisała Lach na Instagramie.

Artykuł powstał we współpracy ze skoda-auto.pl