Marion Rousse, dyrektorka Tour de France Femmes, opowiada o znaczeniu swojej roli

Autor: Megan Flottorp

Na wstępie chciałabym pogratulować Pani objęcia tej niezwykłej roli! Co oznacza dla Pani stanowisko dyrektorki TdF Femmes?

To znaczy dla mnie tak dużo! Gdy Christian Prudhomme zadzwonił do mnie z propozycją objęcia tego stanowiska, a ja po skończonej rozmowie odłożyłam słuchawkę, przypomniałam sobie samą siebie, kiedy byłam małą, sześcioletnią dziewczynką i zaczynałam jeździć na rowerze. To uświadomiło mi, jak daleko zaszłam. Tour de France ma ogromne znaczenie – wykracza poza granice sportu. Jest wydarzeniem, z którym wiąże się mnóstwo oczekiwań. Dlatego też możliwość objęcia tej roli to dla mnie naprawdę wielki zaszczyt.

Przez większość swojej kariery pracowała Pani w dziedzinie zdominowanej przez mężczyzn. Z jakimi wyzwaniami przyszło się Pani zmierzyć?

Szczerze mówiąc, nie miałam żadnych problemów z pracą w sporcie zdominowanym przez mężczyzn, ponieważ odkąd zaczęłam swoją karierę kolarską w wieku sześciu lat, bardzo często byłam jedyną dziewczyną na starcie – w takim właśnie środowisku rozwijałam swoje umiejętności i szybko się do tego przyzwyczaiłam. Co więcej, zawsze dbałam o to, by znajdować się jedynie tam, gdzie powinnam i gdzie na to zasługuję. Nigdy nie oczekiwałam specjalnego traktowania. Ciężko pracowałam, aby zdobyć szacunek.

Czytałam, że chociaż dorastała Pani, oglądając Tour de France, zawsze Pani czuła, że ze względu na płeć nigdy nie będzie mogła uczestniczyć w tym wyścigu. Jakie były Pani przemyślenia na temat nierównych możliwości dostępnych dla mężczyzn i kobiet na różnych etapach Pani profesjonalnej kariery kolarskiej?

Tak, często myślałam o tym, że jest to niesprawiedliwe. Rzeczywiście, kiedy z pozostałymi kolarkami byłyśmy w reprezentacji Francji podczas mistrzostw Europy czy świata, mieszkałyśmy w tym samym hotelu co mężczyźni. Mogłyśmy wtedy wyraźnie dostrzec różnicę w traktowaniu, co było dla nas naprawdę trudne. Ostatecznie jednak podjęłyśmy walkę i teraz nie jesteśmy nikomu nic winne. Stworzenie wyścigu Tour de France Femmes avec Zwift nie było prezentem dla kolarek, ale czymś, o co walczyły i na co zasługują.

Jak opisałaby Pani ewolucję kolarstwa kobiecego w ciągu ostatniej dekady czy dwóch?

Bez wątpienia nastąpiła drastyczna zmiana. Gdy ja byłam kolarką, większość z nas nie dostawała pensji. Nie miałyśmy dostępu do żadnych autobusów, w których mogłybyśmy się przebrać, więc musiałyśmy zmieniać ubranie za ciężarówkami – podobnie jak robi się to na wyścigach dla amatorów. Na szczęście Międzynarodowa Unia Kolarska podjęła odpowiednie kroki, wprowadzając minimalne płace – dziś wszystkie kolarki biorące udział w World Tour uznaje się za zatrudnione. Znacznie poprawiło to poziom konkurencji, dzięki czemu możemy teraz oglądać kilka naprawdę niesamowitych wyścigów. Ja mam dodatkowo to szczęście, że mogę przez cały rok komentować takie zawody dla France TV. To jest naprawdę wspaniałe!

Rozumiem, że zrezygnowała Pani z profesjonalnego kolarstwa, ponieważ w tamtych czasach trudno się było z niego utrzymać. Sytuacja uległa poprawie, ale przed nami wciąż długa droga. Jak Pani myśli, co jest obecnie największym wyzwaniem, z którym mierzą się kolarki?

Jak już wspomniałam, wprowadzono w końcu pensję minimalną. Jednak nadal jest o wiele niższa niż ta, którą otrzymują mężczyźni, więc być może to powinno być jednym z pierwszych problemów do rozwiązania. Kolejną kluczową kwestią jest zapewnienie odpowiedniej obecności kobiecego kolarstwa w mediach, co pomoże w wypracowaniu właściwego poziomu wynagrodzeń. To właśnie próbuje osiągnąć wyścig Tour de France Femmes avec Zwift, który jest transmitowany w 190 krajach świata. Stworzono plan biznesowy dla kolarstwa kobiet, jednak on również wymaga znacznego dopracowania. Za pomocą Tour de France Femmes avec Zwift chcemy przyciągnąć nowych inwestorów do tego sportu.

Jaki do tej pory był najbardziej satysfakcjonujący aspekt szefowania Tour de France Femmes? Czy w tej pracy spotkały Panią jakieś znaczące niespodzianki?

W pracy na tym stanowisku bardzo lubię możliwość kierowania projektem przez cały okres jego trwania. Cenię także spotkania z przedstawicielami lokalnych władz będących gospodarzami wyścigu – bez nich organizacja tego wydarzenia nie byłaby możliwa. Moja rola pozwala mi się spełniać także ze sportowego punktu widzenia – uwielbiam być na miejscu i pracować nad poszczególnymi etapami. Można zatem powiedzieć, że tak naprawdę podobają mi się wszystkie aspekty mojej pracy.

Jak zmienił się Pani pogląd na rolę samochodów w wyścigach, odkąd zamieniła Pani karierę zawodowej kolarki na gabinet dyrektorski?

W samochodzie prowadzącym mam najważniejsze miejsce. Znajdujemy się tuż za ucieczkami. Z tego względu musimy być w stanie ciągłej gotowości. Nasz zespół działa na drodze, więc jeśli zdarzy się wypadek lub wystąpi jakakolwiek inna niespodziewana sytuacja, która nie jest częścią wyścigu, musimy być gotowi do natychmiastowej reakcji. Przez cały czas trwania wydarzenia jestem w kontakcie telefonicznym i radiowym ze wszystkimi zespołami kierującymi wyścigiem, aby mieć pewność, że odpowiednio się w danej sytuacji zachowamy.

Jaka jest Pani wizja przyszłości Tour de France Femmes?

Chcemy, aby to wydarzenie stale się rozwijało i było popularne nawet za 100 lat! Dlatego robimy wszystko, co w naszej mocy, aby uczynić tę długowieczność realną – jesteśmy pewni, że nam się uda. Nasz wyścig nie jest tańszą wersją Tour de France, ale osobnym, równoważnym wydarzeniem. Wierzymy, że kolarki i ich siła woli zapewnią niesamowite widowisko, które szybko przekona do siebie ludzi. A co do przyszłości, nie wykluczamy żadnych możliwości – chcemy dalej rozwijać nasz wyścig. Dziś składa się z ośmiu etapów, co gwarantuje równowagę, ale naszym zamierzeniem jest nieustanne zwiększanie skali działania. Możemy to osiągnąć na przykład przez dodawanie kolejnych etapów.

Artykuł powstał we współpracy ze skoda-auto.pl