Co za atak! W taki sposób odarł z marzeń legendę

Autor: Piotr Nowik

Gdyby wygrał którykolwiek inny Tour de France, nie zrobiłoby to aż takiego wrażenia. Ale wygrał właśnie wtedy, w 1975 roku, przez co prysły marzenia słynnego Eddy’ego Merckxa. Poznajcie Bernarda Theveneta – człowieka, który zdetronizował legendę.

To miał być wielki wyścig wielkiego kolarza. Merckx miał na koncie już pięć zwycięstw w Wielkiej Pętli i gdyby wówczas bukmacherzy działali tak prężnie jak dziś, to na jego kolejnej wygranej nie dałoby się zbić kokosów. Miał dopiero 30 lat, a na koncie wielkie sukcesy oraz cel, który go napędzał – pobić rekord zwycięstw Tour de France.

Merckx miał ich tyle samo co Jacques Anquetil, ale Francuz już zszedł ze sceny, więc Belg miał prostą drogę do pobicia jego osiągnięcia. Przynajmniej tak się wydawało do czasu, gdy na nadludzki wysiłek zdobył się Thevenet.

Diament do oszlifowania

Urodził się w Burgundii, w rodzinie bez większych sportowych tradycji. Rodzicom zresztą bardziej potrzebny był syn do ciężkich codziennych prac na roli niż miłośnik sportu. Trenerzy jednak przekonywali ich, że chłopak ma talent, i że powinni dać mu szansę.

Młody Bernard nie tylko się ścigał, ale też oglądał Wielką Pętlę. Kolarzy nazywał rycerzami w lśniących zbrojach i marzył, by stać się jednym z nich. Wygrywał kolejne wyścigi dla młodzików, a o pierwszym z nich rodzice dowiedzieli się z… gazety. Gdy jednak zdobył mistrzostwo juniorów, odwrotu już nie było – Francja miała diament, który należało oszlifować.

Thevenet – dla swojego dobra – bez problemu poddawał się obróbce i już w wieku 22 lat zadebiutował w Tour de France. Co więcej, wygrał jeden z górskich etapów! Jednak o tym, że w ogóle pojedzie w Wielkiej Pętli dowiedział się w ostatniej chwili i to od… sąsiadów, bo w najbliższej okolicy tylko oni mieli telefon, na który zadzwonili szefowie jego grupy.

Dwa lata później jechał w Tour de France już nie jako żółtodziób, ale poważny zawodnik. Podczas jednego ze zjazdów miał jednak poważny wypadek i na chwilę stracił przytomność. Gdy się ocknął, nie wiedział, gdzie jest. Dopiero, gdy zobaczył koszulkę, przypomniał sobie, że jedzie na Tour de France.

Mimo to doradzano mu, by wycofał się z wyścigu, ale Francuz nie chciał o tym słyszeć. Postawił na swoim i dobrze zrobił, bo cztery dni później wygrał morderczy etap kończący się podjazdem na Mont Ventoux.

Zaatakował jak drapieżnik

Rok później zajął drugie miejsce w klasyfikacji generalnej, a w 1975 r. doszło do jego legendarnego starcia z Mercksem. Choć trzeba przyznać, że bitwa była nierówna, bo Belg walczył nie tylko z rywalami, ale także z bólem po tym, gdy jeden z szalonych  kibiców uderzył go pięścią w brzuch.

Thevenet wyczuł kłopoty Merckxa i mocno przycisnął podczas podjazdu do Pra Loup. Na ostatnich 6 kilometrach Belg stracił do niego ponad 3 minuty, a co za tym idzie – także koszulkę lidera.

Na domiar złego, podczas kolejnego etapu Merckx zderzył się z jednym z rywali i tylko siłą woli dokończył wyścig. Po latach przyznał, że był to błąd, który skrócił jego karierę, a co za tym idzie – odebrał szansę na szóstą wygraną w Tour de France. W tym wyścigu Merckx utrzymał drugie miejsce w klasyfikacji generalnej, ale na najwyższym stopniu podium stanął Thevenet. Francuz ten wyczyn powtórzył również dwa lata później.

Całe życie przy rowerach

Po zakończeniu kariery Thevenet nie potrafił jednak rozstać się z rowerami. Byłe dyrektorem sportowym jednego z zespołów, komentatorem wyścigów, a także produkował odzież sportową. Dziś sprawuje funkcję dyrektora słynnego wyścigu Criterium du Dauphine.

Artykuł powstał we współpracy ze skoda-auto.pl