Wywiad: Czuliśmy się tak, jakbyśmy jechali wielki tour!

Autor: WeLoveCycling

Rozmawialiśmy z Łukaszem Wyczesanym, polskim zwycięzcą konkursu l’Étape du Tour. Razem z ekipą WeLoveCycling.com Łukasz miał okazję ścigać się z innymi zwycięzcami z całej Europy na trasie 18. etapu Tour de France, zanim zrobili to zawodowcy.

Jak to się stało, że jeździsz na rowerze?

Trenuję od 3-4 lat i kiedy zbliżały się narodziny mojego dziecka, zrezygnowałem z motocykla, a zacząłem jeździć więcej na rowerze. Szukałem czegoś, w co można się realnie zaangażować.

Co napisałeś w zgłoszeniu do konkursu?

Zamiast zwycięstwa opisałem kraksę, która mi się przydarzyła. Na początku maja byłem uczestnikiem 3-etapowego wyścigu w Nowym Targu. Na pierwszym etapie przy zjeździe przekombinowałem i nie zmieściłem się na zakręcie na „czasówce”. Zakręt był bardzo ostry, a ja wyleciałem za bandę i nie zatrzymały mnie poduszki. Po upadku czułem się strasznie i tak samo wyglądałem, ale udało mi się z powrotem wsiąść na rower i ukończyć wyścig. Ukończyłem ten etap na 46. miejscu, bo przez kraksę nie było już szans walczyć o lepszą lokatę. Ale liczy się walka do końca, dlatego na mecie usłyszałem bardzo dużo ciepłych słów wsparcia od innych kolarzy. Dlatego, mimo bólu, ścigałem się jeszcze przez kolejne dwa dni. Marzyłem też o dostaniu drugiej szansy, o tym, żeby się sportowo odegrać na przekornym losie.

Jak przygotowywałeś się do l’Étape?

Mógłbym się zaśmiać, że z formą spóźniłem się o rok, bo właśnie w zeszłym roku udało mi się zakwalifikować na mistrzostwa świata podczas Škoda Poznań Bike Challenge. Miałem nadzieje, że zdołam przenieść formę i starty na ten sezon. Niestety obecny rok jest bardzo intensywny, ale nie pod względem treningów. Jeżeli mam szansę zmieścić rower, to tylko wczesnym rankiem lub po zachodzie słońca. Staram się, jak mogę, ale nie jest łatwo wszystko pogodzić. Nawet nie miałem kiedy wyleczyć przeziębienia przed tym startem, co miało bardzo duży wpływ na wynik. Intensyfikuję czas na rowerze i staram się ćwiczyć najmocniej, jak się da, korzystając z chwili dla siebie lub jeżdżąc z synem w przyczepce – to też świetny trening, a w dodatku czas spędzony z rodziną. Żartuję, że mam romantyczne podejście do kolarstwa i nie potrafię wszystkiego ubierać w liczby. Dlatego jeżeli nie wracam zmęczony z jazdy, znaczy to, że zamiast kręcić, bardziej się obijałem. Cokolwiek robię, staram się wykorzystać ten czas w pełni na tę właśnie czynność, przenosi się to również na jazdę na rowerze.

Jak wyglądała Wasza przygoda krok po kroku już na miejscu we Francji?

Po dotarciu na miejsce wszyscy od razu rzuciliśmy się do składania rowerów. Wieczorem spotkaliśmy się, żeby porozmawiać o planach na następny dzień, ponieważ wyścig zaczynał się bardzo wcześnie i musieliśmy wstać o 4 rano. Kiedy po przyjeździe złożyliśmy sprzęt, wybraliśmy się w 4 osoby na przejażdżkę, żeby zobaczyć, czy wszystko działa. Każdy z nas był z innego kraju, a następnego dnia mieliśmy razem wystartować i pokazać, że jesteśmy jedną drużyną – dlatego chcieliśmy się poznać.

Co jedzą kolarze przed takim wyścigiem?

Włosi mają bardzo ciekawe podejście do żywienia, bo przed wyścigiem dostaliśmy na śniadanie morele, trochę nutelli i croissanta. Mało kolarskie śniadanie, bo przed takim wyścigiem powinno się zjeść raczej wielką miskę carbonary. Zszokowani pobiegliśmy więc od razu po energetyczne batony.

Ile trwał przejazd?

Niecałe 6 godzin i 40 minut. W czasie przejazdu organizatorzy zapewnili nam świetnie przygotowane i dobrze rozłożone bufety ze wszystkim, czego można zapragnąć. Na samej trasie rozstawione były dodatkowe wodopoje. Atmosfera panująca na trasie była cudowna. Mimo że w wyścigu startowaliśmy jako amatorzy, mieliśmy bardzo ciepłe przyjęcie przez lokalną społeczność i jestem przekonany, że czegoś takiego nie da się doświadczyć na żadnej innej szerokości geograficznej. Jak już wspomniałem, każdy z nas był z innego kraju i każdy miał dokładnie takie samo wrażenie – miejscowi fani kolarstwa i atmosfera, którą są w stanie wytworzyć, to absolutny fenomen. Aż się chciało jeszcze mocniej kręcić. W trakcie wyjazdu mieliśmy również przyjemność jeździć nową ŠKODĄ Kodiaq, więc wszystko nam się genialnie pomieściło, a cała podróż była bardzo komfortowa.

Opowiedz trochę o atmosferze wśród zawodników.

Mocna rywalizacja. To był jeden z tych wyścigów, podczas którego nikt nie brał jeńców. Przy wjazdach było ostro i dało się to odczuć. Dzięki wsparciu ŠKODY mieliśmy przyjemność startować z pierwszego sektora i chociaż byliśmy rozpisani na 7:07, to udało się nam się wystartować o 7:00.

Dzięki temu było i łatwiej, i trudniej, bo jechaliśmy z bardziej doświadczonymi, mocnymi zawodnikami, którzy nie przyjechali tam rekreacyjnie, tylko sprawdzić się w pościgach. To była walka o każde miejsce.

Czy pogoda w czasie wyścigu Wam dopisała?

Pogoda była cudowna. Chociaż rano było tylko 8 stopni i byliśmy wychłodzeni, to mogliśmy liczyć na organizatorów, którzy zabrali od nas kurtki, gdy już ich nie potrzebowaliśmy. W trakcie jazdy robiło się coraz cieplej – nawet do 30 stopni, ale przy szybkich zjazdach, na których osiąga się prędkość od 80 do 100 kilometrów na godzinę, kolarzom robi się naprawdę chłodno.

Jakie wrażenia po wyjeździe?

To było cudowne doświadczenie. Jeżeli ktoś jeździ na rowerze i chce się ścigać, to warto podnieść sobie poprzeczkę, żeby przejść na wyższy poziom. U nas nie ma takich gór i radości z podjeżdżania.

Nigdy nie jeździłem w tak wysokich górach. Alpy zimą to jednak zupełnie inne doświadczenie niż Alpy w lecie. Podczas wyjazdu spotykaliśmy mnóstwo rowerzystów na szosach i rowerach górskich. Całe miasteczko żyło kolarstwem. Spędzaliśmy czas w przemiłej scenerii pełnej ludzi, którzy uprawiają sport, mają pasję i ochotę robić coś więcej, niż tylko siedzieć w domu przed telewizorem.

Jak oceniasz swój start?

Niestety nie udało mi się zbić gorączki przed startem i odezwało się też kolano. Zająłem 790. miejsce na 12 tysięcy. Miałem nadzieję, że będzie lepiej. Nie czuję dużego zmęczenia, ponieważ nie mogłem jechać na 100%. Mój organizm jest zdolny do większego wysiłku, z którego niestety tym razem musiałem zrezygnować ze względu na stan zdrowia. W Polsce mamy dużo ostrzejsze podjazdy, na przykład w okolicy Zakopanego, a podczas l’Étape podjazdy były po prostu dłuższe i trzeba było dobrze trzymać tempo przy wjazdach.

Czy jesteś zadowolony ze startu, mimo tego sportowego niedosytu?

Jasne! Taka opieka teamu i sceneria wyścigu nie zdarzają się często. Gdyby głębiej się zastanowić, to nie da się przeżyć takiej przygody bez pomocy sponsora. Zadbano o nas od samego początku do samego końca. Mieliśmy fantastycznego mentora –  Jiří Ježek, który podzielił się z nami doświadczeniem. Świetna osobowość, fantastyczna osoba, z którą mogliśmy porozmawiać i poradzić się w sprawie podjazdów. Dzięki niemu wiedzieliśmy, na co zwrócić uwagę i na co uważać.

Czy po powrocie widziałeś 18. etap Tour de France?

Niestety nie. Wymarzyłem sobie, że go zobaczę, ale nie zobaczyłem, bo miałem za dużo pracy. Pozostało mi ze wzruszeniem oglądać tylko fragmenty.

Czy chciałbyś kiedyś wrócić na trasę l’Étape?

Na pewno – już to sobie obiecałem. Rekomendowałem te rejony wielu znajomym i teraz będzie nas na tej trasie więcej.

Co Cię dopinguje do treningów?

Długo się wzbraniałem przed startami. Wszyscy mnie zachęcali, ale ja nie czułem potrzeby. Jednak w końcu okazało się, że przesuwanie własnych granic wytrzymałości i umiejętności to fantastyczna sprawa. Na linii startu stajemy równi i wszystko zostaje z tyłu. Mierzymy się ze sobą i nie ma wymówek – to lubię w kolarstwie najbardziej. Żeby się ścigać, wystarczy nam rower i treningi. Walczymy ze sobą, ale również pomagamy sobie. To jest to!

W jaki sposób zachęciłbyś innych do wzięcia udziału w konkursie?

Mój skromny przykład to dowód, że da się wygrać w takim konkursie. I że warto przeżyć taką przygodę. Mimo że najbardziej cenię nasze lokalne wyścigi na południu Polski, gdzie uczestnicy się znają, to uważam, że przynajmniej raz w życiu powinno się wziąć udział w tak niesamowitym wydarzeniu. Takiej trasy nie robi się codziennie. Warto ją przejechać, bo po takim doświadczeniu wspomnienia pozostają do końca życia. To przygoda, którą trudno opisać słowami.

Czy chciałbyś jeszcze coś dodać?

Tak, bardzo dziękuję za daną mi szansę przeżycia jedynej w swoim rodzaju kolarskiej przygody. Ogromne podziękowania dla Pani Joanny i Pana Konrada ze Škoda Polska, którzy doskonale zorganizowali moją bardzo komfortową podróż. Naturalnie niezliczone słowa uznania kieruję do ekipy We Love Cycling, która opiekowała się nami na miejscu i sprawiła, że nie musieliśmy martwić się niczym innym poza samym startem. Dodatkowo mocno nas dopingowali na trasie wyścigu. Wspaniali ludzie!

Czy jest coś, czym zawsze chciałeś podzielić się z szerszym gronem pasjonatów kolarstwa?

Wyczułaś mnie, chciałbym poruszyć jeszcze jedną małą kwestię. Dla nas jako amatorów ważne jest to, co robimy na co dzień, podczas treningów, gdy jesteśmy na rowerze. Nie oglądają nas przecież w telewizji, a jednak jesteśmy widoczni, prawda? Chciałbym, żebyśmy nie dzielili się na kierowców samochodów, rowerzystów czy pieszych, ale żebyśmy widzieli ludzi. Kiedy jadę sprintem ostatni kilometr do domu, łykając powietrze niczym topielec, widzę u ludzi podobne uśmiechy do tych, którymi obdarowuje mnie cała rodzina, gdy przepuszczam ich na pasach, siedząc w aucie. Inspirujmy zachowania, jakie chcielibyśmy sami oglądać wokół siebie. A kto wie… może kiedyś, dzięki temu, zupełnie niespodziewanie spotka nas „jakaś nagroda”.

Dziękujemy za wywiad i życzymy powodzenia w kolejnych startach!

Dziękuję bardzo!