Myślał, że to ponury żart… Matthews, zwycięzca ścigania naznaczonego krwią

Autor: WeLoveCycling

Australia – 24 miliony mieszkańców, 3 osoby na km² i setki tysięcy kibiców tęskniących za sprinterskimi sukcesami na Tour de France. I w końcu się doczekali – w tym roku Michael Matthews zdobył zieloną koszulkę (sponsorowaną przez ŠKODĘ) po walce naznaczonej rozczarowaniami, uporem, a nawet krwią.

Za 27-letnim Matthewesem nie kryją się jakieś ekscytujące historie. Nie zaczynał w RPA jak Chris Froome, nie jeździł na rowerze pożyczonym od siostry jak Peter Sagan, nie zbierał samodzielnie pieniędzy na starty jak Mark Cavendish.

Kariera Australijczyka od początku była przykładnie poukładana: uczęszczał do australijskiej szkoły dla kandydatów na wybitnych sportowców, w 2010 r. wykręcił młodzieżowe mistrzostwo świata i powoli wrzucał coraz szybsze przerzutki kolarskiej kariery. Najpierw wygrał etapy w Vuelta a España, następnie Giro d’Italia, a przed rokiem odniósł to największe zwycięstwo etapowe, czyli w Tour de France.

Najwyższe honory

W tegorocznej Wielkiej Pętli wygrał dwa wyścigi, więc brytyjski „The Guardian” z pełną odpowiedzialnością obwieścił światu: „Robbie McEwen [dwukrotny zdobywca zielonej koszulki TdF] może mieć pewność, że przyszłość australijskiego sprintu jest w dobrych rękach”.

Jednak nawet wtedy znawcy kolarstwa nie wiedzieli, że najwyższe honory sprinterskie Matthews zdobędzie już teraz.

Stało się to jednak w niezwykłych okolicznościach. Tak niezwykłych, że do pewnego momentu walka o zieloną koszulkę była bardziej emocjonująca niż o żółtą. W klasyfikacji generalnej Froome jechał jak po swoje, a w walce sprinterów mieliśmy dwa poważne zwroty akcji.

Ponury żart

„Na tym świecie pewne są tylko dwie rzeczy: śmierć i podatki – mówił Benjamin Franklin. Gdyby amerykański polityk żył dziś, to musiałby dodać do tego zestawu także zwycięstwo Sagana w klasyfikacji punktowej Tour de France” – pisaliśmy rok temu. Słowak teraz znów był murowanym kandydatem (szósta wygrana pozwoliłaby mu przejść do historii), ale sam sobie te szansę odebrał. Na finiszu czwartego etapu pchnął (uderzył?) Marka Cavendisha i został wykluczony z wyścigu. Sagan spakował się, pojechał do domu, a rolę faworyta przejął Marcel Kittel.

I wywiązywał się z niej doskonale aż do 17. etapu. Wówczas doszło do kraksy. Poraniony Niemiec próbował jeszcze dojechać do mety, ale przegrał z bólem. I w taki sposób Matthews z nieśmiałego kandydata do zielonej koszulki stał się murowanym faworytem.

– W radiu usłyszałem, że Marcel upadł, ale nie wiedziałem, że aż tak groźnie. Naprawdę miałem nadzieję, że wszystko z nim OK. Później przyszła wiadomość, że się wycofał. Z początku myślałem, że to jakiś ponury żart… Nie jest miło przejmować zieloną koszulkę w takich okolicznościach, ale z drugiej strony ciężko o nią walczyłem – mówił Matthews.

A The Guardian napisał: „Po długich latach posuchy zielona koszulka znów trafiła na ramiona Australijczyka. Zwycięstwo Matthewsa to wielka lekcja wytrwałości”.

Za zwycięstwem Matthewsa stoi szef Team Sunweb – Luke Roberts, mistrz olimpijski z Aten i trzykrotny mistrz świata. To on w najdrobniejszym szczególe opracował taktykę, która z etapu na etap przynosiła coraz lepsze efekty.

Czas na „generalkę”?

Czas i ciężką pracę w Matthewsa przed laty zainwestował też trener Matt White. To on doprowadził go do młodzieżowego mistrzostwa świata, a teraz roztacza przed Australijczykiem wizję kolejnych sukcesów. – Nie wiem, jak zdecyduje się poprowadzić karierę, ale ten chłopak naprawdę jest w stanie wygrać nawet klasyfikację generalną Tour de France – mówił White, cytowany przez „Sydney Morning Herald”.

Przypomnijmy, że tegoroczny Tour de France wygrał Chris Froome, koszulkę w grochy (klasyfikacja górali) zdobył Warren Barguil, a białą (dla najlepszego młodzieżowca) – Simon Yates.

(źródło zdjęć: www.letour.fr © ASO/Bruno BADE)