Aaron Gwin: wschodząca gwiazda zjeżdżania

Autor: We Love Cycling

Niedziela, 15 czerwca 2015 roku, jasny słoneczny dzień w Leogang. Aaron Gwin był faworytem do zdobycia kolejnego Pucharu Świata w kolarstwie górskim UCI. Jak zwykle początek był energiczny, ale u Gwina szybko pojawiły się problemy. Tylna opona spadła mu z felgi, a wszystko blisko miejsca, w którym jego hamulce zawiodły w poprzednim roku na tej samej trasie. Oczywiście dla większości zawodników oznaczałoby to koniec wyścigu, ale nie dla Gwina. Nasz nieustraszony kolarz zjazdowy zjeżdżał dalej, mimo że jechał bezpośrednio na obręczy – opona trzepotała z tyłu roweru. Komentatorzy modlili się, by nie zablokowała mu koła, a tłum oszalał. Gwin może i nie wygrał pucharu, ale podniósł rower na mecie i podbił serca publiczności.

Aaron Gwin wcześnie rozpoczął karierę kolarską, brał udział w wyścigach BMX od 4 roku życia, a w wieku 8 lat uczestniczył już we wszystkich imprezach krajowych. Gdy miał 12 lat zmienił sport na motocross i ścigał się aż do 17 roku życia, kiedy to zrezygnował z powodu ciągłych urazów. W 2008 roku, gdy miał 20 lat, Cody Warren, zawodowy uczestnik wyścigów zjazdowych i jego dobry przyjaciel, pożyczył mu rower, zachęcając go do udziału w pierwszym wyścigu zjazdowym. W swoich pierwszych zawodach w Fontana Winter Series zajął 3. miejsce i od tamtej pory jest aktywnym zawodnikiem. Choć nigdy nie stracił zamiłowania do BMX, stał się powszechnie znany po tym, jak wdarł się na międzynarodową scenę Pucharu Świata już po 8 miesiącach zjazdów.  Wiele osób widziało w nim zbawiciela amerykańskiego kolarstwa zjazdowego, jego 10. miejsce w Pucharze Świata Mont Saint-Anne w 2008 roku było pierwszym miejscem Amerykanina w dziesiątce od 2004 roku.

aaron

Jednak życie kolarza zjazdowego nigdy nie jest zupełnie gładką jazdą i Gwin zaczął borykać się licznymi usterkami na trasie. Awarie mechaniczne to codzienność w tej dyscyplinie sportu, jednak liczy się to, w jaki sposób sobie z nimi radzisz. Po kolejnych wypadkach wydawało się, że nad Leogang ciążyła jakaś klątwa, przynajmniej jeśli chodzi o Gwina. Po stracie hamulców, a następnie tylnej opony w kolejnych próbach wygrania Pucharu Świata, pewnie nie zdziwił się za bardzo, kiedy w wyścigu w 2015 r. spadł mu łańcuch. Jednak pomimo przeszkód, Gwin uznał, że może wygrać nawet bez łańcucha i można sobie tylko wyobrazić dumę, którą czuł, gdy z głośników ogłoszono jego zwycięstwo po walce z taką awarią.

1913484_747442305275004_538265418_o-1024x683

Przeżywając coś, co wielu z nas może wydawać się jakimś zrządzeniem opatrzności, Gwin z dumą nazywa siebie człowiekiem Boga. Na wskroś promieniujący duchowością, w rozmowie z Pink Bike powiedział, że jego wiara w Boga jest „największą rzeczą, która daje mi pewność siebie”.  Być może przekonanie Gwina ( „Bóg czuwa nade mną bez względu na to, co się dzieje”), wyjaśnia jego chęć do przekraczania granic i podejmowania większego ryzyka w wyścigu. Jedno jest pewne – niewielu zawodników zakwestionowałoby zaangażowanie Gwina.

Niezależnie od tego, czy kwestionują je, czy nie, nie brakuje zawodników chcących odebrać mu autorytet. Loic Bruni zajął drugie miejsce za Gwinem w Pucharze Świata w 2015 roku, a w tym roku określił Gwina jednym słowem – wolny. Bruni siedzi Gwinowi na ogonie od kilku lat i wyraźnie chce pozbawić go pierwszego miejsca, ale do tej pory to Gwin króluje w 2016 roku. Rozpoczął od oszałamiającego zwycięstwa w Leogang, kończąc wyścig po raz pierwszy od czterech lat ze sprawnym rowerem. Odwaga, aby powrócić na wyścig po trzech latach nieszczęścia jest według nas godna podziwu. Może Bóg wysłuchał modlitw Gwina – wydaje się, że klątwa Leogang została zdjęta. Co będzie dalej z naszą supergwiazdą zjazdów? To na razie tajemnica!

Łączy nas kolarska pasja. Škoda napędza rowery.