Klaun w peletonie! Takich kolarzy już nie ma…

Autor: Piotr Jawor

Niektórzy mieli go za kolarskiego klauna, ale u większości wzbudzał podziw. Nic w tym jednak dziwnego, skoro do dziś jego rekord w Tour de France nie został pobity. Inna sprawa, że dla Wielkiej Pętli chciałby też cofnąć czas… Oto Mario Cipollini – człowiek, który kolarstwem bawił się na swoich zasadach.

Niewielu zawodników jest w stanie sprawić, że kibice w kolorowym peletonie poszukują kogoś innego niż zawodnika w żółtej koszulce. Cipollini mógł jednak ciągnąć się na szarym końcu, a i tak zbierał ogromne brawa. Powód? Niesamowite stroje, w jakich jeździł w wielkich tourach.

W siłowni wisiał taki plakat…

Gdyby zorganizować konkurs na jego najbardziej oryginalny strój, to chyba wygrałby ten imitujący muskulaturę człowieka

View this post on Instagram

Anche questa …niente male. ph Bettini

A post shared by Mario Cipollini (@mario_cipollini) on

– Wpadłem na ten pomysł, gdy ćwiczyłem na siłowni. Wisiał tam plakat anatomii człowieka, z zaznaczonymi wszystkimi mięśniami i układem nerwowym. Skopiowałem go, a niektórzy mówili, że to skandal. Tymczasem ja uważam, że to był zabawny i głupkowaty pomysł, jak wiele innych.  Nie dostałem nawet za to kary. Może dlatego, że był to pierwszy taki strój w oficjalnym wyścigu i organizatorzy nie wiedzieli jak zareagować? – opowiadał Cipollini w wywiadzie dla portalu Roleur.

Do historii kolarstwa przeszedł też jego strój Juliusza Cezara podczas Tour de France. Poza tym przebierał się za zebry, tygrysy, a także jeździł w barwach papieskich. Gdy jednak nastała era mediów społecznościowych, Cipollini najwięcej polubień otrzymał za strój, którego… w sumie nie było.

Włoch założył buty, skarpetki, kask i nic poza tym. To była jego odpowiedź na zarzuty kibiców, że trenuje bez ochrony głowy. Cipollini w ten sposób zyskał nie tylko tysiące polubień, ale także – jak sam podkreślał – zainteresowanie kobiet. Choć inna sprawa, że na to nigdy nie mógł narzekać.

Nie dogonił go jeszcze nikt

Włoch na swoich zasadach nie tylko się bawił, ale też uprawiał kolarstwo. Był świetnym sprinterem  w latach 90. i na początku XXI w., w pewnym momencie w finiszu z peletonu nie miał sobie równych. Dzięki temu wygrał 42 etapy Giro d’Italia, 12 Tour de France i 3 Vuelta a Espana.

Gdy jednak wyścig wjeżdżał w góry, Cipollini kończył zabawę. To nie była jego bajka, więc nie zamierzał w niej uczestniczyć. Zdarzało się, że gdy rywale rozpoczynali morderczą walkę na szczytach, Włoch świadomie rezygnował z rywalizacji, a prasę obiegały jego zdjęcia… wypoczywającego na plaży.

Z Cipolliniego można się nabijać i nie traktować go serio, ale od lat nikt nie jest w stanie odebrać mu jednego – rekordu Tour de France. W 1999 roku przejechał 194-kilometrowy etap z prędkością 50,39 km/h, a tak szybko nigdy wcześniej i nigdy później żaden zawodnik nie przejechał etapu Wielkiej Pętli (nie licząc tzw. „czasówek”). Włoch jest też w absolutnej czołówce pod względem wygranych etapów z rzędu – w 1999 roku triumfował w czterech.

„Zdobyć Paryż. Dla nich. Dla mnie. Dla kultury rowerowej”

Dziś Cipollini podkreśla, że niczego w życiu nie żałuje, bo jest przekonany, że wszystko mu się udało. Gdyby jednak mógł cofnąć czas, to zrobiłby jedną rzecz więcej, a mianowicie – ukończyłby chociaż jedną Wielką Pętlę.

– W 2014 r. wróciłem na Tour de France jako widz. I żyłem nim nie jako sportowiec czy dziennikarz, ale jak ci wszyscy kibice. I zauważyłem, że oni w zawodnikach, którzy ukończą Tour de France widzą prawdziwych bohaterów. Wtedy zrobiło mi się przykro. Dziś wiem, że powinienem był dojechać do Paryża. Dla nich. Dla mnie. Dla kultury rowerowej – przyznał kontrowersyjny Włoch w rozmowie z Roleur.

 

Artykuł powstał we współpracy ze skoda-auto.pl