Bartosz Huzarski: Jak zawodowi kolarze regenerują się pomiędzy wyścigami takimi jak Giro i Tour de France

Autor: Bartosz Huzarski

Ponad 3 tys. kilometrów w 21 dni. Etapy płaskie, górskie i górzyste. Jazdy indywidualne oraz drużynowe na czas. Dni, gdy zmagamy się z wiatrem, deszczem lub palącym słońcem. Wzloty i upadki. Praktycznie codziennie inny hotel, a co za tym idzie – inny pokój, łóżko i poduszka. Życie w klubowym autobusie, spanie, jedzenie, rower, masaż i wypoczynek.

Tak pokrótce można opisać wyścig z serii Grand Tour. W kolarskim sezonie są takie trzy. Wielka i wyjątkowa trójka, do której prawo mają trzy kolarskie potęgi: Włochy, Francja i Hiszpania. Każdy z tych gigantów jest inny, w czymś lepszy od swoich braci. Giro, Le Tour i La Vuelta – jak wskazują same nazwy, okalają swoje kraje.

Wiele mogłoby się zmienić zarówno w długości, jak i poziomie trudności tych wyścigów, ale nad wszystkim czuwa kolarska Unia, która dyktuje warunki: ile wyścig musi liczyć dni, ile kilometrów oraz etapów. Nawet to, jaką sumę kilometrów pomiędzy etapami pokona autobus każdej ze startujących na danym wyścigu drużyn, regulują przepisy UCI. Wszystko po to, by były równe szanse, –   bez względu na to czy organizator przepada za daną ekipą czy też nie.  Założenia te są głównie po to aby  każdy zawodnik miał tyle samo czasu na regenerację i odpoczynek – w jeden dzień drużyna A, w kolejny drużyna B spędza więcej czasu w klubowym, bardzo wygodnym, ale jednak autobusie.

21 dni ścigania i tylko 2 dni wolne zazwyczaj po pierwszym i drugim tygodniu. , – Taki wysiłek musi zostawić ślad na zdrowiu zawodowego kolarza, jak więc radzić sobie z przywróceniem organizmu do równowagi psychiczno-fizycznej i przygotować się możliwie najlepiej do kolejnego trzytygodniowego wyzwania ?

Dzisiaj kilka słów właśnie o tym, jak zawodowi kolarze regenerują siły pomiędzy Grand Tourami. Nie ma ich wielu, lecz rok w rok znajdzie się grupa wyjątkowo odpornych fizycznie i psychicznie śmiałków, którzy po konsultacji ze swoimi drużynami podejmują się próby przejechania 2, a nawet 3 morderczych miesięcy w roku. Podczas swojej kariery wystartowałem w 7 takich wyścigach, tylko jeden raz łącząc start w Le Tour de France i La Vuelta Espana. Na te 7 wyścigów ukończyłem 6, z ostatniego odpadłem na skutek kraksy, której następstwami było złamanie obojczyka i łopatki. Doświadczenie i odczucia na temat tego, jak jest po lub pomiędzy, na pewno mam. A jak jest? Jest ciężko!

Po przejechaniu 3-tygodniowego wyścigu ludzki organizm jest bardzo wycieńczony, są dni, gdy ze zmęczenia ciężko jest zasnąć, a nogi bolą nawet podczas naciągania na stopy skarpetek. Chodzenie po schodach jest udręką, a jazda na rowerze… Komu by się chciało patrzeć na rower. Ale właśnie cały sęk w tym, by na rowerze jeździć, organizm kolarza jest uzależniony od pedałowania, to jest silniejsze niż narkotyk i wręcz niezastąpione jak tlen. Po każdym z wielkich wyścigów robiłem tylko jeden dzień bez roweru, ten bezpośrednio po, to był zawsze bardzo fajny poniedziałek, ale od wtorku większość zawodowego peletonu wraca na kolarskie siedzenie i nabija leniwe kilometry. Pojęcie aktywnego wypoczynku jest tutaj kluczem do sukcesu. Najgorsze, co można zrobić, to odstawić rower.

Po około tygodniu aktywnej regeneracji i kręcenia leniwych kilometrów na rowerze przychodzi czas na kolejny wyjazd. Tu najczęściej zawodnicy wybierają wysokie góry, miejsca, gdzie jest chłodniej, w których jest dobra i zdrowa kuchnia oraz spokój na drogach. Większość z nas szuka odosobnienia podczas treningu i odpoczynku. Wielu zabiera swojego masażystę – i to jest kolejny ważny punkt na mapie regeneracji. Masaż, rozciąganie, akupunktura, punkty spustowe – nad tym trzeba bardzo intensywnie pracować, by oczyścić i odblokować organizm. Po 3 tygodniach w siodle z prędkością wyścigową i kończenia większości etapów na granicy wycieńczenia w ludzkim organizmie powstaje bardzo dużo substancji ubocznych przemiany materii i wysiłku. Uszkodzeniu ulegają włókna mięśniowe, powięź i stawy, a organizm jest wyjałowiony z witamin i minerałów. Dlatego kolejny krok to odpowiednia i zbilansowana dieta, a ponieważ tendencje do tycia po tak ciężkim wyścigu są bardzo duże, trzeba pilnować wagi, ale jednocześnie słuchać swojego ciała. Chodzenie czy trenowanie z uczuciem głodu nie jest najlepszą drogą. Warto więc współpracować z dietetykiem i jest to coraz częstsza praktyka wśród zawodowców.

Tak więc do tej pory przeszliśmy przez:
– aktywny wypoczynek, czyli leniwą jazdę na rowerze,
– wyjazd w spokojne, odosobnione miejsce w górach dla zmiany klimatu, niższych temperatur, spokoju,
– regularne wizyty u masażysty i osteopaty oraz akupunktura i rozciąganie,
– odpowiednio zbilansowana i dobrana dieta.

Na koniec niesamowicie ważny punkt, który realizuje się już podczas trwania wyścigu, od pierwszego dnia. Jego waga jest podkreślana przez drużynowego lekarza, dyrektorów sportowych i fizjoterapeutów – sen. Wyobraź sobie, że śpisz o 1 godzinę więcej w ciągu doby niż Twoi rywale na zawodach. Tu mamy 21 etapów + 2 dni wolne, co razem daje 23 godziny snu więcej. Nie od dziś wiemy, jak ważny jest sen – 23 godziny to jeden dzień na regenerację ekstra. Kolarze wyjeżdżają w góry i szukają ochłody i mikroklimatu, bo wtedy śpi się dużo lepiej, a co za tym idzie – organizm dużo lepiej się regeneruje.

A do kolejnego 3-tygodniowego wyścigu coraz bliżej. Dni lecą szybko, zwiększamy intensywność naszych treningów, wracamy do wyścigowego rytmu, zapominamy, jak bolały nas nogi kilka tygodni temu. W naszej głowie już siedzi kolejny cel, kolejny z wielkich, który ukradnie z naszego życia 3 tygodnie, ale za to da niezapomniane wrażenia i wspomnienia.