Nie zamierzamy robić z Marczyńskiego kolarza anonimowego. W końcu od blisko 20 lat reprezentuje poważne teamy, ma na koncie cztery mistrzostwa Polski i występ na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie. Spójrzcie jednak na liczby świadczące o popularności.
Profil Michała Kwiatkowskiego na Facebooku – 208 tys. obserwujących, Rafała Majki – 120 tys., Pawła Poljańskiego – 32 tys., Macieja Bodnara – 30 tys. A Marczyński? 10 tys. i wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby ta liczba pękła właśnie dzięki zwycięstwom na Vuelta a España.
Ale to tym lepiej dla kolarstwa, które uwielbia tak piękne historie jak kariera Marczyńskiego. Kariera, którą niedawno mogła zniszczyć tajemnicza choroba.
Przeprowadzki wpisane w DNA
Marczyński zaczynał w Krakusie Swoszowice, którego wychowankiem jest także Majka. Później była przeprowadzka do dalekiego Torunia, ale szybko się okazało, że zmiany miejsc zamieszkania Marczyński ma wpisane w DNA.
Jeszcze jako nastolatek przeniósł się do włoskiej grupy GS Valdarno. Później był powrót do Polski, a następnie teamy z: Turcji, Włoch, Irlandii, San Marino, Holandii, ponownie Turcji, a dziś jeździ w belgijskim Lotto Soudal, jednak na co dzień mieszka… w Hiszpanii.
I już nie raz wydawało się, że dany team może być dla niego ostatnim w karierze. W 2013 r. miał poważny upadek, po którym wielki kolarski świat odwrócił się do niego plecami. W końcu jednak stanął na nogi (a raczej nacisnął na pedały) i znów zaczął się piąć w sportowej hierarchii.
Kolejny dołek przyszedł w zeszłym roku. Nie chodziło o formę, złe treningi czy zniechęcenie. Bo Marczyński bardzo chciał mocno kręcić, ale nie mógł. Chciał walczyć i rywalizować z najlepszymi, ale organizm krzyczał: „nie!”. Lekarze badali jego ciało centymetr po centymetrze, głowili się nad jego problemem, ale na koniec wielu z nich było bezradnych.
Pasożyt wystrzelony w kosmos
W końcu jednak okazało się, że nie chodzi o nieodpowiednie treningi czy wyeksploatowanie organizmu, ale o… toksoplazmozę, ciężką chorobę pasożytniczą. Ma ją wiele osób, ale u niewielu objawia się tak paskudnie jak u Marczyńskiego. Do organizmu kolarza prawdopodobnie dostała się poprzez zjedzenie surowego mięsa, choć mogło się to stać także po kichnięciu osoby, która była nosicielem.
Droga zarażenia nie była istotna, liczyła się tylko walka. Ale nie z podjazdami i rywalami, lecz z pasożytem. I Marczyński tę walkę wygrał. Nie, wygrał to mało powiedziane – on pasożyta zniszczył, unicestwił, wystrzelił w kosmos. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że rok po tym wyczerpującym starciu wygrywa etapy wielkiego Vuelta a España?
Pierwszy triumf zanotował w szóstym dniu ścigania, a sukces powtórzył w czwartek, podczas 12. etapu. – To zwycięstwo jest jeszcze przyjemniejsze od wygranej sprzed kilku dni. Etap był niesamowity. Od rana wiedziałem, że chcę spróbować sił. Początek nie był łatwy, bo straciłem sporo energii, gdy próbowałem uformować ucieczkę. Do podnóża ostatniej wspinaczki jechałem spokojnie, a na niej postanowiłem zobaczyć, w jakiej formie są pozostali, i zdecydowałem się na odjazd. Od dziecka marzyłem, by wygrać etap wielkiego touru na solo. Dziś marzenie się spełniło – cieszył się Polak na mecie.
Czwarte miejsce na 12. etapie zajął Paweł Poljański. W klasyfikacji generalnej Vuelta a España, której sponsorem jest Škoda, prowadzi Chris Froome.
Wyniki 12. etapu Vuelta a España:
- Tomasz Marczyński, Polska
- Matarranz Fraile, Hiszpania +52 sekundy
- José Joaquín Rojas, Hiszpania +52 sekundy
- Paweł Poljański, Polska +52 sekundy
Klasyfikacja generalna
- Chris Froome, Wlk. Brytania
- Vincenzo Nibali, Włochy +59 sekund
- Esteban Chaves Rubio, Kolumbia +2:13
(źródło zdjęć: www.letour.fr © Unipublic/Photogomez Sport)