Jak zostałem blogerem. Bartosz Huzarski

Autor: Bartosz Huzarski

Dzięki współpracy ze Škoda Polska będziemy się dość często spotykać na stronach portalu WeLoveCycling.pl, gdzie postaram się przekazać Wam jak najwięcej wiedzy i porad dotyczących kolarskiego rzemiosła, którego uczyłem się od 1994 roku. Chciałbym, żeby przekazywane przeze mnie informacje trafiały zarówno do tych, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z dwoma kółkami, jak i do tych, którzy są już starymi kolarskimi wygami.

W ramach naszego pierwszego spotkania chciałbym przybliżyć trochę moją osobę. Ci, którzy aktywnie uprawiają sport i interesują się kolarstwem, z pewnością mnie znają, ale wiem, że moja popularność nie sięga aż tak daleko i dlatego jestem szczęśliwy, że możemy poznać się trochę lepiej.

Jako młody chłopak wychowywałem się w małym, położonym koło Wrocławia miasteczku – Sobótce. Po szkole ganiałem z jednych zajęć sportowych na drugie i zawsze było mi mało. Próbowałem, szukałem i czerpałem radość z wysiłku fizycznego oraz doskonalenia swojej techniki. Tak właśnie metodą prób i błędów trafiłem do klubu kolarskiego w Sobótce. Pamiętam to jak dziś, że w tzw. dzień naborowy zapisało się 40 chłopaków. Było nas tak dużo, że treningi podzielono były na dwie grupy. Osobne zajęcia miała grupa starsza, a osobne grupa młodsza. Spodobało mi się. Co tu dużo mówić, od samego początku zarówno sposób prowadzenia treningów, jak i sama metodyka i specyfika treningu kolarskiego przypadły mi do gustu. Żołnierska wręcz dyscyplina, coś, co ciężko teraz wyegzekwować, wtedy było normą: za trzy nieobecności na treningu zabierali rower, stroje i mówili do widzenia. To kształtuje charakter, uczy pokory, punktualności i dyscypliny. Dla młodego chłopaka, a miałem wtedy 14 lat, było to dużo, ale dawałem sobie radę. Od samego początku sobie radziłem, walczyłem, cierpiałem, a gdy inni odpadali, ja sięgałem wyżej i wyżej, dalej i dalej.

Zawsze powtarzam, że nie miałem talentu do kolarstwa, organizm i zdrowie owszem, mocne kości, wytrzymałe kolana – to tak. Ale talentu nie miałem nigdy, pewnie dlatego wygrywałem mało i już jako zawodowy kolarz zawsze lepiej czułem się jako pomocnik, jeden z ostatnich pomocników, więc bardzo ważny, ale jednak pomocnik. Każdy najmniejszy sukces sportowy, każdy wygrany etap, wyścig czy klasyfikacja, każdy satysfakcjonujący mnie wynik to składowa ciężkiej, mądrej pracy na treningu, zaangażowania oraz wyrzeczeń w życiu codziennym. Z czasem doszło też obycie z peletonem, doświadczenie, które było motorem w ciężkich chwilach zwątpienia. Poznanie i zrozumienie tego sportu to istoty dodatkowy napęd. Kiedy czytasz wyścig i jesteś w stanie go przynajmniej częściowo przewidzieć, jest dużo łatwiej i fajniej, bo wiesz, co cię czeka i gdzie możesz spróbować zaatakować.

Uważam, że kolarstwu zawdzięczam bardzo dużo. Byłem w miejscach, do których pewnie nigdy bym nie pojechał. Odwiedziłem Tybet, Japonię, Chiny, Australię, Malezję czy Singapur. Ścigałem się w USA i RPA, a gdy od 2002 roku przeszedłem na zawodowstwo – objechałem rowerem całą Europę. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie zapłaciłem ze swoich pieniędzy za żaden bilet lotniczy, bo wszelkie koszty dojazdu grupy kolarskiej na wyścigi pokrywa organizator lub sponsorzy.

W ciągu swojej kariery wystartowałem w setkach wyścigów, przejechałem największe wyścigi świata, trzykrotnie Tour de France, dwukrotnie Giro d’Italia i dwukrotnie hiszpańską Vueltę. Do tego kolarskie monumenty w Europie oraz wyścigi na całym świecie.

Mieszkałem i ścigałem się dwa lata we Włoszech oraz sześć lat w niemieckich zawodowych grupach kolarskich. Byłem trenowany przez przeróżnych trenerów i zawsze powtarzam, że przeszedłem niejedną kolarską szkołę i z niejednego pieca chleb jadłem.

Od 1 stycznia tego roku przeszedłem na sportową emeryturę. Po 14 latach w zawodowym peletonie miałem już dość. Musiałem odpocząć, zwolnić, dać wytchnąć organizmowi oraz psychice. Kolarstwo mocno się zmieniło, stało się bardzo obciążające psychicznie, dużo cięższe fizycznie. Nacisk kładziony jest na każdy detal, bo teraz najmniejsze szczegóły decydują o być albo nie być.

Od dwóch lat prowadzę swój własny projekt akademii kolarskiej. Projekt zbudowany na bazie rowerowych widełek: po jednej stronie jest akademia dla dzieci i młodzieży w wieku 10–18 lat, uczęszczających do akademii i klubu kolarskiego w Sobótce na pozalekcyjne, regularne treningi kolarskie. Po drugiej zaś stronie funkcjonuje akademia dla dorosłych, w której pokaźna grupa osób wspólnie trenuje, motywuje się do solidnej pracy, jeździ na zgrupowania i wyścigi. Mają oni też wsparcie mechanika, dietetyka i wszyscy trenują na profesjonalnych planach treningowych opartych na mojej wiedzy i doświadczeniu.

Dlatego czuję się na siłach, by przekazać Wam to, co wiem. By pomóc zrozumieć kolarstwo, polubić kolarstwo, a może dopiero zarazić Was tym pięknym sportem. Postaramy się razem przygotować do naszego wspólnego celu – wyścigu Škoda Bike Challenge Poznań, a być może wystartować już za 3 lata w oficjalnych mistrzostwach świata amatorów właśnie w Poznaniu.

Nasze spotkania będą się odbywać dwa razy z miesiącu i zawsze będzie to jeden poradnik pisany oraz jeden film, w którym będę się starał przedstawić i wyjaśnić zagadnienia związane z treningiem, bezpieczeństwem, technikami jazdy i ogólnymi zasadami obowiązującymi w kolarstwie, zarówno podczas treningu, jak i wyścigu. Porozmawiamy też na pewno o tym, jak przygotować się do wyścigu, co jeść dzień po oraz w dzień startowy. Spróbujemy znaleźć sposób na organizację samego dnia startu tak, by zaoszczędzić sobie stresu i marnowania energii, która będzie nam potrzebna podczas wyścigu – dla jednych tylko po to, by zmierzyć się z trasą, a dla innych, by stawić czoła rywalom.

(źródło zdjęć: Bartosz Huzarski)