Skąd on się wziął?! Na tego kolarza cała Europa patrzyła ze zdziwieniem

Autor: Piotr Nowik

Mógłby grać w krykieta, futbol australijski lub rugby, czyli jedną z narodowych australijskich dyscyplin sportowych. Mógłby, ale postawił na kolarstwo, za co do dziś wdzięczna jest mu cała ojczyzna. Dzięki temu Phil Anderson przeszedł do historii Tour de France jako pierwszy zawodnik spoza Europy, który założył żółtą koszulkę.

Co prawda urodził się w Londynie, ale jako dziecko rodzice zabrali go do swojej ojczyzny. Rodzina osiedliła się w Melbourne i to właśnie tam młody Phil nabierał pierwszych kolarskich szlifów. A uczniem był bardzo pojętnym, wiec zaraz po osiągnięciu pełnoletności wygrał Tour of New Zeland.

W Australii i okolicach na wielkie kolarskie laury nie miał jednak co liczyć, więc wyjechał do Europy. Tam musiał zaczynać jako amator, ale szybko zwrócił na siebie uwagę zawodowych ekip. Efekt? W 1980 r. podpisał umowę z zespołem Peugeot-Esso-Michelin, co otwierało mu bramy do wielkiego światowego ścigania.

Jak u siebie w domu

Anderson nie zamierzał jednak nieśmiało skradać się po kolarskich salonach, tylko wszedł tam jak do własnego domu. Od razu zamieszał w peletonie, choć jazda z zawodowcami była dla niego nowością.

– Zmieniło się wszystko. Po raz pierwszy mieszkałem poza rodzinnym domem i rywalizowałem na etapach liczących 200, a nie 80 km. Do tego na starcie było po 200 – 250 zawodników – opowiadał Anderson australijskiej stacji ABC.

W 1981 r. usłyszeli o nim już nawet niedzielni kibice, gdy po szóstym etapie (z Saint-Gaudens do Saint-Lary-Soulan) objął prowadzenie w klasyfikacji generalnej Tour de France.

Nie musiał prać koszulki

Do zdobycia żółtej koszulki lidera doszło w niezwykłych okolicznościach, bo Anderson… w ogóle nie miał tego w planach. Ba, nawet nie łudził się, że będzie walczył o czołowe lokaty. Za zadanie miał tylko wspierać lidera swojego zespołu tak długo, jak tylko wystarczy mu sił.

Anderson w Pirenejach uczepił się jednak prowadzących zawodników i pokonywał z nimi kolejne podjazdy. Rywale z czasem odpadali, a Anderson wciąż parł do przodu. Tak szybko i pewnie siebie, że zapomniał o swoim liderze i taktyce zespołu!

– W tej sytuacji dyrektor naszej ekipy powiedział, że mam nie czekać, tylko walczyć o jak najwyższą pozycję – wspominał Anderson w ABC.

Ostatecznie Australijczyk przyjechał w czołówce, a dzięki zapasowi z poprzednich etapów zdobył żółtą koszulkę lidera jako pierwszy zawodnik spoza Europy w historii Tour de France!

– To była niespodzianka. Wiedziałem, że to wielkie wyróżnienie, ale wtedy najważniejszy był dla mnie fakt, że nie muszę prać swojej koszulki, tylko dostanę nową – przyznał z rozbrajająca szczerością.

Znów wystrzeliły szampany!

Z czasem okazało się, że nie był to tylko jednorazowy wyskok australijskiego kolarza podczas Wielkiej Pętli, bo rok później Anderson wygrał jeszcze etap z Bazylei do Nancy i znów założył żółtą koszulkę, w której jechał aż 10 dni! Ostatecznie skończył wyścig na piątym miejscu, a do tego zdobył białą koszulkę dla najlepszego młodzieżowca i dzięki temu znów przeszedł do historii Tour de France jako pierwszy kolarz spoza Europy, który wygrał indywidualną klasyfikację Wielkiej Pętli.

Za sprawą Andersona australijska flaga jeszcze długo pojawiała się na czele klasyfikacji różnych wyścigów, a w 1991 r. Phil jeszcze raz polewał rywali szampanem z najwyższego stopnia podium Tour de France po wygraniu 10. etapu. Karierę zakończył trzy lata później, ale w Australii za swoje osiągnięcia był odznaczany przez 20 kolejnych lat.

Na kolejne kolarskiego bohatera Australia czekała aż do 2011 r., gdy klasyfikację generalną Tour de France wygrał Cadel Evans.

Artykuł powstał we współpracy ze skoda-auto.pl