Jak radzić sobie ze strachem na rowerze: Piotr Szwedowski

Autor: Piotr Szwedowski

Dzisiaj podzielę się z Wami moimi obserwacjami dotyczącymi strachu, czyli emocji bardzo silnie związanej z jazdą na rowerze (w szczególności górskim). Wydawać by się mogło, że w amatorskiej jeździe temat ten nie jest istotny. Doświadczenie pokazało mi, że sytuacja wygląda zgoła inaczej. Przez kilka lat prowadziłem szkolenia z zakresu techniki jazdy na MTB i średnio dziewięciu na dziesięciu kursantów zadawało pytania dotyczące strachu: „Co zrobić, aby się nie bać?” albo „Bardzo chcę się nauczyć skakać i zjeżdżać, ale nie jestem w stanie przez strach, co mam z tym zrobić?”.

Jazda na rowerze górskim ma wiele odmian, ale cel pozostaje zawsze ten sam: dobra zabawa. Jedni z nas rozumieją to jako kondycyjny wycisk i rywalizację na trasach maratonów. Inni z ogromną przyjemnością oddają się zjeżdżaniu i technicznie zaawansowanej jeździe. Strach pojawi się prędzej czy później podczas uprawiania każdej odmiany MTB. Może nas uchronić przed groźnymi zdarzeniami, ale człowiek w swojej naturze zaprogramowany jest na rozwój i poznawanie. Dlatego opanowywanie nowych umiejętności i progres dają nam tyle radości i satysfakcji. To wszystko wymaga jednak radzenia sobie ze strachem.

Najbardziej obawiamy się rzeczy nowych, takich, których jeszcze nie robiliśmy. Pierwsza próba zjazdu stromym fragmentem ścieżki czy pierwsza próba zeskoczenia z dropa (próg) często wywołują uczucie paraliżującego strachu. Wiele lat jeżdżenia nauczyło mnie, że najlepszą metodą walki z lękami jest doświadczenie, czyli setki wyjeżdżonych godzin. Wraz z doświadczeniem nabieramy wprawy, a naszej jeździe zaczyna towarzyszyć poczucie luzu i swobody. Strach powoduje, że jesteśmy mocno spięci, a to bardzo utrudnia udaną próbę skoku czy zjazdu. Doświadczenie i rozjeżdżenie umożliwiają nam zimną ocenę realnej sytuacji zamiast uczucia panicznego lęku.

Długie przerwy w treningach mają bardzo zły wpływ na pewność siebie. Pamiętam, gdy po ciężkim wypadku wracałem do jazdy na rowerze. Nie chodziłem wtedy przez prawie cały rok, a powrót do zdrowia kosztował mnie wiele ciężkiej pracy. Pierwszy trening na torze 4X (dyscyplina MTB, w której czterech zawodników startuje razem na trasie pełnej skoczni i zakrętów) był dla mnie tak stresujący, że w trakcie najeżdżania na przeszkody podświadomie słyszałem w oddali dźwięk sygnału karetki. Karetki oczywiście nie było, a przykład ten pokazuje, jak silnie działa umysł. Wykorzystałem wtedy ciekawą technikę pokonywania strachu – wizualizację. Polega ona na dokładnym wyobrażeniu sobie sytuacji w taki sposób, jakby już się pokonało daną przeszkodę. Wizualizowanie musi być bardzo szczegółowe. Musimy sobie wyobrazić całą sytuację dokładnie tak, jakby ona się już wydarzyła. Należy wziąć pod uwagę wszystkie szczegóły. Trzeba wyobrazić sobie prędkość najazdu, odczucie, które mu towarzyszy, każdy pokonany metr i nasze zachowanie oraz emocje. Następnie moment samego lotu i na końcu najważniejsze – lądowanie i wszystkie związane z nim odczucia – od naszej pozycji na rowerze przez moment styku z ziemią do odczucia satysfakcji po udanym skoku. To działa! Należy jednak poświęcić na taką wizualizację dobrych parę minut, wyciszyć się, zaznajomić z przeszkodą, obejrzeć ją dokładnie. Potem wystarczy tylko to powtórzyć. Bardzo pomocne jest jeżdżenie z lepszymi od nas i ich obserwowanie. Mamy wtedy możliwość zobaczenia poprawnej techniki przejazdu przez przeszkodę, której się boimy. Możemy podpytać o ustawienia sprzętu i poradzić się, z jaką prędkością najechać na daną sekcję. Należy jednak pamiętać, że jazda w grupie może mieć też złe strony. Często właśnie presja grupy jest bezpośrednią przyczyną upadków. Nieraz widziałem sytuacje zakończone tzw. glebą, gdy koledzy namawiali kompana jazdy tekstami typu: „My zjechaliśmy! Ty nie dasz rady?”.

Bardzo istotne jest zdanie sobie sprawy z istniejącego ryzyka i konsekwencji jego podejmowania. Niesłychanie łatwo jest ryzykować w młodym wieku. Nie mamy wtedy żadnych zobowiązań, a kości zrastają się szybko. Wszystko zmienia się z czasem: świadomość obowiązku utrzymania rodziny czy konieczność obecności w pracy z pewnością studzą ryzykanckie zapędy. Dlatego niesłychanie ważne jest to, by wiedzieć, co w jeździe na rowerze jest dla nas kluczowe i co daje nam największą satysfakcję. Jeżeli znamy swoje cele, to możemy się na nich skoncentrować – niezależnie od tego, czy będzie to zjazd trasą, której się boimy, czy przygotowanie do zawodów budzących w nas lęk. Jasno postawiony cel pomoże nam przejść ze stanu CHCIAŁBYM do stanu ZROBIĘ TO. Jest to pierwszy i najważniejszy krok w kierunku pokonania lęków i strachu.

Przytoczę tutaj przykład rowerowego wydarzenia, które było dla mnie bardzo istotne. Nie mam większych problemów z przełamywaniem strachu dotyczącego zjazdów czy skakania, jest to mój chleb powszedni od dwudziestu pięciu lat. Sytuacja jest jednak diametralnie inna, jeżeli mowa o wyzwaniach wytrzymałościowo-wydolnościowych. Ostatniego lata zostałem ojcem i wraz z dwoma dobrymi kolegami postanowiliśmy urządzić pępkowe, które będzie troszkę inne od tych spotykanych na co dzień. Wpadłem na pomysł przejechania 200 km przez góry na szosie. Oczywiście dla ludzi trenujących dyscypliny wytrzymałościowe taki dystans jest czymś normalnym. Dla mnie ten plan był wręcz niemożliwy do zrealizowania. Problemem było przejechanie chociażby 100 km po górach, nie mówiąc już o 200. Przygotowania fizyczne, czyli intensywniejsze treningi na szosie, zajęły mi cztery tygodnie. Wraz z upływem czasu plan, który wydawał mi się niemożliwy do wykonania, stawał się coraz bardziej przystępny. Choć najdłuższy dystans, który przejechałem naraz w trakcie przygotowań, wynosił 104 km (była to również moja życiówka), byłem mocno przekonany, że uda mi się wykonać plan na pępkowe. W dniu, w którym jechaliśmy, wstałem rano i po prostu wiedziałem, że to zrobię. Koledzy jadący ze mną byli znacznie mocniejsi ode mnie, nieraz już pokonywali dużo większe odległości. Wsparcie z ich strony było nieocenione, natomiast gdy na 120 km doszło u mnie do zatrucia pokarmowego, pojawił się ogromny kryzys. Miałem nadzieje, że przejdzie, ale z kilometra na kilometr było mi ciężej. Ostatnie 50 km mnie zmiażdżyło. To była prawdziwa walka i jestem przekonany, że nie dałbym rady, gdyby nie przekonanie i pewność, że to zrobię! Udało się, ale oczywiście nie miałbym tyle samozaparcia, gdyby cel jazdy nie był by dla mnie tak ważny.

Każdy z nas jest inny i każdy z nas ma różne granice strachu. Jest wiele osób, które mogą dokonać naprawdę dużo, ale z powodu słabszej psychiki są zblokowane. Druga skrajność to osoby o małych możliwościach fizycznych, ale przesadnie skłonne do ryzyka.

Pamiętajcie, że nic nie zastąpi rozsądku, a zdrowie jest najważniejszą wartością.

 

Do zobaczenia na ścieżkach!

Piotr Szwedowski

 

Artykuł powstał we współpracy ze skoda-auto.pl