Bartosz Huzarski: Czy kolarz może biegać?

Autor: Bartosz Huzarski

Słowo wstępu: zacznę od tego, że moje postrzeganie treningu i zdobywania kondycji może w wielu punktach różnić się od ogólnie przyjętych standardów. Są narzędzia treningowe, których nie toleruję, ale są takie, których nie uznają inni, a ja uwielbiam. Zostałem wychowany i wyszkolony w dobrej starej szkole lat dziewięćdziesiątych, która dawała ostry wycisk i nie brała jeńców. Ale to nie znaczy, że moja wiedza bazuje tylko na metodach treningowych wykutych w kamieniu.

Przez lata zawodowej kariery otarłem się o wiele szkół kolarskich. Włosko-hiszpańska – nastawiona tylko na rower, duża intensywność wczesną wiosną, zero pracy ogólnorozwojowej. Ukraińska – bardzo zbliżona do włoskiej, bo z grubsza licząc, 90% młodzieży zza naszej wschodniej granicy szkoli się w młodzieżowych klubach właśnie w kraju słynącym z makaronu i pizzy. Szkoła niemiecka – zupełnie inna od poprzednich, baza, baza i jeszcze raz baza, długie, nudne jazdy i bardzo późne wejście w intensywność.
W ostatnich latach mojej kariery zaobserwowałem bardzo ciekawy trend. Drużyna, w której jeździłem, rozwijała się bardzo perspektywicznie, narodowości trenerów zaczęły się mieszać, każdy chciał, by drużyna trenowała tak, jak dany szkoleniowiec sobie tego życzył. Konsensusem było powolne przenikanie przez siebie różnych zwyczajów i nawyków treningowych.

Właśnie to jest bardzo ważne. Spróbować wszystkiego, a z każdej metody wyciągnąć samą esencję. Osobiście nie lubię biegać. Nie sprawia mi to przyjemności, choć za młodu, gdy zimą była prawdziwa zima, biegałem po masywie góry Ślęża, u podnóża której mieszkam. Biegałem, bo biegali wszyscy z mojego klubu kolarskiego. Wszyscy – od żaków do zawodników elity… Cóż innego można było robić w śniegu po kolana? Gdy jednak podpisałem pierwszy zawodowy kontrakt, bieganie poszło w odstawkę na bardzo, bardzo długo. Zawodowa drużyna to zagraniczne zgrupowania tuż po Nowym Roku, nie bez znaczenia jest też zdecydowanie większe niż podczas jazdy rowerem obciążenie organizmu spowodowane bieganiem. W badaniach wydolnościowych przelicznik stref wydolności przy jeździe na rowerze i bieganiu jest całkowicie różny. Biegnąc, używamy więcej mięśni, mamy wyższy puls, jednak – czego większość chyba nie chce do siebie przyjąć – bieganie wyniszcza stawy. Niestety, najbardziej popularny masowy sport w kraju i najbardziej dostępny nie jest wcale najzdrowszą formą ruchu. Ale nie dajmy się zwariować, moi mili, w końcu, co nas nie zabije, to nas wzmocni. Ważne, by w sporcie amatorskim znaleźć umiar, bo w teoretycznie najbezpieczniejszej i najzdrowszej formie sportu – pływaniu – można doznać kontuzji, jeśli przesadzimy.

 

Czy kolarz powinien biegać? Moja opinia jest taka: zimą trening ogólnorozwojowy jest najlepszym rozwiązaniem dla kogoś, kto przez kolejne 7–8 miesięcy nie schodzi z roweru. W tym roku po bardzo długiej przerwie do swojego planu aktywności sportowych wrzuciłem bieganie. Normalnie bym tego nie robił, bo zawsze lepiej zakręcić się po leśnych singlach niż odliczać minuty do końca treningu, a później przez trzy dni zmagać się z bolącymi ścięgnami Achillesa. Ale początki wszędzie są trudne i o tym wiem przecież nie tylko ja… prawda? Więc, co Wam polecam, każdy kolejny trening biegowy robiłem, gdy całkowicie ustąpiły dolegliwości po tym poprzednim. Początkowo ta częstotliwość nie była oszałamiająca, ale z biegiem czasu i dystans, i średnie tempo, i liczba treningów biegowych w tygodniu rosła. Ale to cały czas było za mało, czułem, że jakiś ekstramotywujący wątek dodałby smaczku i mobilizacji.

Zapisałem się więc na półmaraton. Dokładnie na „Górski Zimowy Maraton Ślężański” (na dystansie półmaratonu) – lokalnie, patriotycznie i blisko domu.

I to dało mi konkretnego kopa, bo jako były zawodowy sportowiec wciąż potrafię zmusić się do dużego wysiłku, a zawody to zawody, nie przebieżka na plotki.
Wnioski. Gdy mamy mało czasu, lepiej iść godzinę pobiegać niż nie robić nic. Biegać można wszędzie i w każdych warunkach. Oczywiście biegając w nocy, wybierajmy maksymalnie bezpieczne nawierzchnie, optymalnie biega się po bieżni stadionu. Jest to może nudne, ale nie ma ryzyka skręcenia kostki, a miękkie podłoże pozwala odetchnąć troszkę naszym stawom i ścięgnom. Za dnia biegajmy w terenie, po lesie, polnych drogach, bacznie stawiając każdy krok. To właśnie bieganie w terenie było dla mnie najmniej inwazyjne i najbardziej przyjemne. Pamiętajmy, że biegnąc, męczymy się zdecydowanie bardziej, a z górki też musimy przebierać nogami. Warto o tym pamiętać i szczególnie na pierwszych biegowych treningach trzymać się blisko domu. Po każdym treningu biegowym warto poświęcić 10–15 minut na regenerację domowymi sposobami. Stretching oraz rolowanie łydek i ud to podstawy, ale bardzo ważne. Bieganie w odpowiednich zakresach tętna pozwoli znacząco wzmocnić układ krwionośny i odpornościowy. Strome interwałowe podbiegi są super do budowania siły nóg. Ja robiłem takie treningi na podejściu pod Wierzycę (560 metrów o średnim nachyleniu 18%) i powiem Wam, że za pierwszym razem ciężko było tam nawet wejść, a pod koniec przygotowań do półmaratonu wbieganie tam sprawiało mi przyjemność. A może przyjemnością był zauważalny duży progres? Tego nie wiem, ale wiem, że ważne, by w naszym treningowym rytmie szukać różnych wyzwań.

Czy kolarz może biegać? Oczywiście, że tak, ale zdecydowanie najlepsza jest do tego zima, kiedy nie zależy nam na każdym detalu szosowego treningu. Niemniej jednak, bieganie pozwala wzmocnić mięśnie i ścięgna, o których później zapominamy i nie dbamy o nie. Pamiętajcie jednak, że ludzki organizm to skomplikowana maszyna i powinniśmy ją traktować jako całokształt.

PS W zawodach, o których pisałem, na pełnym dystansie maratonu na drugim miejscu skończył… kolarz.

Artykuł powstał we współpracy ze skoda-auto.pl