Valverde w tęczy

Autor: Bartosz Huzarski

Po trzech latach dominacji Słowaka Petera Sagana tęczowa koszulka szosowego mistrza świata elity mężczyzn wędruje na najbliższe 12 miesięcy do Alejandra Valverde. Po raz 85 rozegrane zostały mistrzostwa świata w kolarskich dyscyplinach szosowych. Tym razem najlepsi zawodnicy globu gościli w austriackim Tyrolu w dniach 22–30 września.

Ułożenie tras, parkingi, strefy kibica i komunikacja były zorganizowane wzorowo, a w sam przebieg imprezy było zaangażowane bardzo dużo osób. Te mistrzostwa to świetna pogoda, tysiące kibiców i piękno tyrolskiej doliny rzeki Inn, do tego najlepsi zawodnicy świata od kategorii juniorskich po fascynujący i trzymający w napięciu do samego końca wyścig elity mężczyzn. Nie zabrakło również naszej reprezentacji, choć z dorobkiem dużo poniżej oczekiwań, szczególnie w młodszych kategoriach wiekowych. Z Tyrolu biało-czerwoni wracają z czwartym miejscem w jeździe indywidualnej na czas Michała Kwiatkowskiego (elita mężczyzn) oraz piątym miejscem w wyścigu ze startu wspólnego Gosi Jasińskiej (elita kobiet).

Ułożenie tras wyścigów, począwszy od zmagań drużyn przez indywidualne czasówki po wyścigi ze startu wspólnego, pozwoliło wiernemu kibicowi doskonale zapoznać się z walorami krajobrazu oraz rowerowymi możliwościami, jakie daje dolina rzeki Inn. Kolarze mijali wiele ciekawych zabytków rozsianych pomiędzy wzgórzami zamków, kościołów i przeuroczych górskich miejscowości. Ot, cały Tyrol, można by powiedzieć. Pewnych rzeczy nie widać jednak w TV, więc elementem dodatnim mojego pobytu na miejscu był bezpośredni kontakt z tyrolską społecznością: bardzo serdeczne przyjęcie tak wielkiej imprezy, udekorowane miasteczka, bardzo mili mieszkańcy oraz służący pomocą organizatorzy i wolontariusze. Kilkadziesiąt kilometrów zrobionych na rowerze daje mi pewność, że warto tam wrócić z minimum dwoma rowerami, gdyż zarówno na szosie, jak i rowerze MTB nie można się tu nudzić.

Międzynarodowa Unia Kolarska w swojej idei globalizacji kolarstwa postawiła w tym roku na sprawdzony model mistrzowskiej imprezy w centralnej części Europy. Podczas mistrzowskiego tygodnia Innsbruck przyjął około 600 tys. gości, w tym 1275 sportowców reprezentujących 77 krajów – od najmłodszego reprezentanta Azerbejdżanu, 16-letniego Nadjafa Baghirova, po 51-letnią reprezentantkę Francji, Edwige Pitel. To pokazuje, że kolarstwo jest pięknym, jednoczącym i dostępnym dla osób w każdym wieku sportem. Suma trasy wszystkich 12 wyścigów wyniosła 1100 km, a za logistyczny sukces imprezy odpowiedzialna była oczywiście kochająca kolarstwo marka Škoda, która udostępniła obsłudze wyścigu 122 samochody.

Bohaterem niedzieli był Alejandro Valverde, który w swoim dorobku ma całkiem pokaźną kolekcję medali z mistrzostw świata. Pierwszy raz stanął na podium dokładnie piętnaście lat temu, nigdy jednak nie cieszył się z tęczowej koszulki mistrza świata. Aż do teraz – gdy po wspaniałej i emocjonującej walce, po przejechaniu niemal 260 km okazał się na finiszu najszybszy z grupy czterech najmocniejszych tego dnia zawodników. W mojej ocenie należało mu się. Od lat jest na wysokim poziomie, zawsze staje na starcie, by wygrać, jest waleczny, ambitny i pomimo swojego wieku (jesteśmy rówieśnikami) niesamowicie mocny. Potrafi wygrać prolog, jazdę na czas i finisz pod górę – nie inaczej było w tym roku. Na początku wyścigu był niewidoczny, schowany w peletonie, osłaniany przez kolegów z reprezentacji. Podobnie zresztą jak Sagan, który w ubiegłych latach wyskakiwał na przód peletonu podczas ostatnich kilometrów rywalizacji. Wydaje mi się, że dla Alejandra była to ostatnia szansa na zdobycie tytułu MŚ i dopiął swego. Po raz kolejny osiągnął założony cel. Możemy gdybać, wspominać jego banicję czy szukać detali, które powtrzymały rywali w drodze do mety. Każdy z nas popełnia błędy, jednak w sporcie zawodowym tych błędów musi być jak najmniej, i to właśnie Bala (przydomek Valverde) tego dnia pojechał najbardziej perfekcyjny wyścig.

 

Biało-czerwoni wypadli, jak wypadli. Niestety, pomimo oczekiwań na więcej, nie udało się. Jako kibice zawsze liczymy na medale, jednak życie weryfikuje nasze marzenia i możliwości samych zawodników. Na tych mistrzostwach wybroniła się tylko elita kobiet oraz panowie z elity mężczyzn, a dokładnie Michał Kwiatkowski w jeździe indywidualnej na czas (czwarte miejsce). Najważniejszy wyścig, niedzielne ściganie, w ogóle nie wyszedł naszym panom i choć Rafał Majka dzielnie trzymał się w pierwszej grupie do samego końca, na niewiele się to zdało. Trudy sezonu dały się we znaki, wielu doskonałych zawodników, nawet faworytów, miało tego dnia wielkie problemy. To pokazuje, jak ciężka i wymagająca była trasa. Młodsze kategorie wiekowe, zależne od finansowania PZKol, szkolone przez klubowych trenerów, bez zgrupowań, przygotowań, zaplecza i kontaktu z zagranicznym kolarstwem, wypadły blado. Sytuacja, w jakiej znalazł się związek, nie pozwoliła naszym zawodnikom przygotować się do tej ważnej mistrzowskiej imprezy. Niestety, bez pieniędzy na zgrupowania, sprzęt itd. niewiele da się zdziałać. Wszyscy mamy nadzieję, że sytuacja poprawi się jak najszybciej i nie tylko ci z elity będą mieli szansę na rywalizację ze światową czołówką jak równy z równym.

Mistrzostwa świata to również impreza objawień sportowych, których i w tym roku nam nie brakowało. Mówimy tutaj oczywiście o kategoriach młodzieżowych, które będziemy bacznie śledzić, żeby stwierdzić ostatecznie za kilka lat, czy to megatalenty czy megaszczęściarze z tzw. dniem konia w czasie zawodów. I tak Laury Stigger, 18-letnia zawodniczka gospodarzy, wygrała swój wyścig ze startu wspólnego, a był to jej drugi start na szosie w życiu, bo na co dzień ściga się na rowerze górskim (dwa tygodnie wcześniej obroniła tytuł MŚ juniorek w kolarstwie górskim). Remco Evenepoel – belgijski junior, który jeździ na rowerze od dwóch lat, a wcześniej grał w piłkę nożną, wygrał zarówno wyścig jazdy indywidualnej na czas, jak i ten ze startu wspólnego. Młody Belg założył więc dwie tęczowe koszulki w ciągu kilku dni, oba tytuły zdobył z miażdżącą konkurencję przewagą.

Tak więc koszulki i medale zostały rozdane, wielu zawodników jest na pewno zadowolonych ze swoich startów, wielu rozczarowanych. Wyścigi jednodniowe mają to do siebie, że wszystko musi zagrać właśnie tego dnia. Tu nie ma opcji nadrobienia startu później, jutro czy za dwa dni. Liczy się tylko tu i teraz. Kolejna próba sił za rok. Tymczasem sezon powoli chyli się ku końcowi, kolarze szosowi wejdą w okres roztrenowania, a do głosu dojdą ci ścigający się na torze. Ich zmaganiom przyjrzymy się baczniej w odpowiednim czasie.