Subkultura gravelowa    

Autor: Bartosz Huzarski

Kolarstwo gravelowe – czym właściwie jest? Patrząc na zawody sportowe mające w nazwie słowo gravel, trudno tak naprawdę stwierdzić. Historyczny, bo pierwszy wyścig o tytuł gravelowego mistrza Polski rozstrzygnął się wśród zawodników startujących na rowerach MTB. Na pierwszych gravelowych mistrzostwach świata czołówka jechała na rowerach przełajowych. Tam, gdzie liczy się prawdziwy sport wyczynowy i walka o najwyższe laury, mało jest graveli w gravelach.  

© Łukasz Bereżnicki

Rower i akcesoria

Rower gravelowy jest szybszy od roweru MTB i dużo bardziej uniwersalny od szosy. Jest podobny do roweru przełajowego, ale różnice, które je dzielą, dają przewagę miłośnikom graveli. Po pierwsze, dużo większe prześwity ramy pozwalają założyć szersze opony. Nie tak szerokie jak w MTB, ale dużo szersze niż w rowerach przełajowych. Po drugie, mają bardzo dużo otworów do mocowania koszyków na picie oraz sakw i błotników. Tego w rowerach przełajowych nie doświadczymy, a w tradycyjnym CX może znajdzie się mocowanie na jeden bidon. Tutaj spokojnie możemy przymocować trzy koszyki. Inna jest również geometria ramy, wyższa rura sterowa pozwala osiągnąć mniej agresywną pozycję, dzięki czemu siedzimy wyżej i w pozycji nieco bardziej wyprostowanej. Niezmienne pozostają punkty podparcia naszego ciała, jednak plecy nie są tak mocno wygięte. Długodystansowcy gravelowi instalują na kierownicy znaną z wyścigów jazdy indywidualnej na czas lemondkę, dzięki czemu na ładnych szutrowych drogach ich ręce i nadgarstki mogą odpocząć. Opony zalane uszczelniającym mlekiem pozwalają jeździć na niskim ciśnieniu, co znacząco eliminuje drgania.  

© Łukasz Bereżnicki

Torby i sakwy – znak podróżnika

Kolarstwo gravelowe można uskuteczniać na wiele sposobów. Jednym z coraz bardziej popularnych, szczególnie latem, jest jazda z pełnym ekwipunkiem i spanie na dziko. Do tego potrzebne są nam akcesoria, których na rynku pojawiło się w ostatnim czasie bardzo dużo. Małe namioty, zwłaszcza po spakowaniu. Mała torba na kierownicę, w której mamy zazwyczaj najbardziej potrzebne akcesoria takie jak batony, żele oraz mapa czy aparat i telefon. Znam osoby, które lubią podnieść mi ciśnienie wypasionym zdjęciem z drona – tutaj i na niego znajdzie się miejsce. Torby podsiodłowe o pojemności nawet siedmiu litrów pozwalają spakować spory bagaż podręczny oraz stroje na zmianę. Ale to nie wszystko, bo do roweru gravelowego możemy przytroczyć torby na przedni i tylny widelec, a w środek ramy też zmieści się spora sakwa. To nam daje dużo miejsca do przechowywania, ale znacząco zwiększa ciężar całości. Coś za coś, jednak prawdziwy gravelowy eksplorator czasu nie liczy – dla niego nie ma znaczenia średnia prędkość, tylko przygoda i czas spędzony blisko natury.  

Gravel a kolarstwo romantyczne

W świecie kolarstwa romantycznego, do którego drzwi pukam coraz mocniej, gravel zajmuje miejsce na najwyższym stopniu podium – dzięki temu, że jest szybszy od roweru MTB i dużo bardziej uniwersalny od szosy. Najlepsze pod rower gravelowy są drogi szutrowe, świetnie nadają się leśne dukty, ale gorsze asfaltowe odcinki również mogą znaleźć się na naszej trasie. Wybierając się na dłuższą gravelową wycieczkę, musimy się nastawić na jazdę w stylu prób i błędów. Czasem skończy się nam droga, czasem potrzebna będzie przeprawa przez rzekę czy stary most. Niejednokrotnie pewnie będzie trzeba zawrócić, gdy okaże się, że droga, którą jedziemy, nagle kończy się ścianą lasu. Chyba że korzystamy z plików gpx, które udostępnił ktoś inny – wówczas raczej niespodzianek na trasie nie będzie. Ale czy do końca o to chodzi?  

© Łukasz Bereżnicki

Idea

Cała idea kolarstwa gravelowego to wolność i jazda przed siebie. Podróż do jakiegoś celu, którym może być jakiś hotel lub konkretna miejscowość. Jednak samo dotarcie do celu nie musi się równać z jazdą wytyczoną trasą wgraną do nawigacji rowerowej. Wręcz przeciwnie – powinna się równać eksploracji, poszukiwaniom i poznawaniu terenu. Dla prawdziwego gravelowego podróżnika czas nie gra większej roli, wręcz wydaje mi się, że im dłużej siedzimy na rowerze, im więcej razy zboczymy z drogi, tym większa frajda i doznania.  

Subkultura rowerowa skierowana na gravele na początku została uznana przez środowisko za dziwadło, za coś, co próbuje wcisnąć nam kolejny rower, którego tak do końca nie potrzebujemy. Zaczęła ona jednak wyznaczać pewien trend, który podoba się coraz większej grupie rowerzystów. Jazda na gravelach jest bezpieczna, bo z dala od ruchu samochodowego. Ciekawa i poznawcza, gdy jedziemy po prostu przed siebie. Absolutnie wolnościowa z wiatrem we włosach, jeśli tylko mamy dobrze wentylowany kask. No i co najważniejsze – można mieć brodę i wąsy… a nawet nieogolone nogi.  

Subkultura gravelowa nie jest zamknięta. Wydaje mi się, że to bardzo otwarte środowisko, które chętnie przyjmuje nowych członków. To jazda ku zachodzącemu słońcu, bardzo często całodniowe przebywanie w trasie, nocleg w namiocie i jedzenie z puszki. Ponadto poznawanie świata w tempie żółwia, podziwianie krajobrazów i szybsze przemieszczanie się z jednego do drugiego punktu wartego uchwycenia w aparacie. Jaka to piękna odskocznia od codziennych problemów i stresu.  

I wcale nie trzeba poświęcać na każdą jazdę całego dnia. Wcale nie trzeba jechać w nieznane. Ważne, by się ruszyć z domu, przewietrzyć, dotlenić i wzmocnić. Dla tych, którzy nie mają techniki do MTB i nie lubią samochodowego zgiełku, nie wymyślono na razie nic lepszego. Nie musimy uciekać do rowerowych rezerwatów, bo jesteśmy pełnoprawnymi uczestnikami ruchu, ale dopóki wszyscy tego nie pojmą i się tego nie nauczą, bardzo dobrze jest mieć alternatywę w postaci kolarstwa gravelowego.  

Artykuł powstał we współpracy ze skoda-auto.pl