Bartosz Huzarski: Podsumowanie pierwszych dwóch tygodni Tour de France.

Autor: Bartosz Huzarski

Cała zabawa rozpoczęła się 7 lipca w Noirmoutier, mieście położonym na wyspie w rejonie Vendée. To właśnie tam w pierwszym z dwudziestu jeden etapów 105 edycji Wielkiej Pętli wystartowało 176 zawodników z 22 drużyn. W tym roku po raz pierwszy drużyny stanęły na starcie w składach ośmioosobowych, a w tym zacnym gronie jest pięciu Polaków.

Tour de France jechałem trzy razy, każdą edycję kończyłem na Polach Elizejskich w Paryżu, więc znam ten wyścig dość dobrze, wiem, jakie emocje towarzyszą zawodnikom, jakie obsłudze, a jakie managerom ekip. Jest to wyścig wyjątkowy, jeden z niewielu, których się nienawidzi, ale i tak chce się tu wrócić. Czy ta edycja jest inna, spróbuję się nad tym zastanowić w drugim dniu przerwy.

Pierwszy tydzień podczas francuskiej trzytygodniówki jest bardzo nerwowy, kolarze pokonują płaskie, szybkie, wietrzne i niebezpieczne etapy. Nadmorskie miejscowości, wąskie drogi oraz otwarta każde wszystkie klasyfikacje wyzwalają w zawodnikach chęć pokazania się z jak najlepszej strony, spychając jednocześnie zdrowy rozsądek na drugi plan. Ale to jest sport zawodowy, a TDF to największy i najważniejszy kolarski etapowy wyścig świata. Sukces na każdym innym Grand Tourze ustawia nam karierę, sukces tutaj może ustawić życie, żądza zwycięstwa jest więc wielka.

Nie inaczej zatem było w tym roku, kiedy to sprinterzy walczyli o łupy etapowe, zawodnicy mający chrapkę na wysokie miejsce w klasyfikacji generalnej pilnowali przodu. To takie dni, kiedy każdy zawodnik chce jechać jak najbliżej czoła peletonu, by nie stracić, nie upaść, nie skończyć wyścigu zbyt wcześnie. Mówi się, że w pierwszym tygodniu TDF nikt nie wygra, ale każdy może go wtedy przegrać. W tych pierwszych dniach wyścigu nasze oczy skierowane były na obóz ekipy Bora-Hansgrohe z jej liderem na klasyfikację generalną Rafałem Majką. Wielkie nadzieje rodaków, drużyny i samego Rafała, podparte świetnymi wynikami uzyskiwanymi na ostatnich treningach oraz rokiem przygotowań, miały nam dać emocje i szansę na rezultat w pierwszej piątce klasyfikacji generalnej. Początkowa, najbardziej nerwowa część wyścigu zakończyła się po dziewiątym etapie z metą w Roubaix i do tego miejsca Rafał miał wyśmienitą pozycję do ataku, zajmował 6 miejsce w klasyfikacji generalnej i wyścig wjeżdżał w góry, a to jego ulubiony teren. Bardzo dobrze do pierwszego dnia wolnego spisywał się Michał Kwiatkowski, aktualny Mistrz Polski ze startu wspólnego, bardzo ważne ogniwo w Team Sky. Pracował bardzo mocno w decydujących momentach każdego etapu.

Dzień wolny miał nam dać nadzieję na szybką regenerację naszych zawodników i walkę Rafała na alpejskich przełęczach. Niestety tutaj życie napisało swój scenariusz, Rafał rozpoczął źle drugi tydzień, wszyscy mieliśmy nadzieję, że to efekt dnia wolnego, po którym wielu zawodników przechodzi kryzys, zwalaliśmy winę na dwa upadki podczas dziewiątego, prowadzącego po brukach etapu. Ale później okazało się, że problem jest chyba zdecydowanie bardziej rozległy. Rafał stracił znów cenne minuty podczas 11 i 12 etapu – wtedy to z rywalizacji wycofało się kilkunastu zawodników, wielu uznało, że to, co przygotowali organizatorzy, to było jednak trochę za dużo. Nie mniej jednak szans choćby na pierwszą dziesiątkę raczej już nie ma, ale nas, i pewnie Rafała, nie interesuje pierwsza dziesiątka, tylko wygrany etap i mam nadzieję, że nie powiedział na tym wyścigu jeszcze ostatniego słowa.

Świetnie jedzie Michał Kwiatkowski, wspiera liderów Sky, jak tylko może. Można powiedzieć, że dwoi się i troi, zawsze jest tam, gdzie być musi, i realizuje konsekwentną taktykę drużyny, której oczkiem w głowie i celem nadrzędnym jest jedno – żółta koszulka lidera wyścigu po mecie na Polach Elizejskich. Skład został dobrany pod trzy tygodnie rywalizacji na najwyższym poziomie, ustawiony pod lidera Christofera Frooma, choć ten nie wydaje się wybitnie silny, gdyż jego drużynowy kolega Geraint Tomas jadący w żółtej koszulce lidera wygrał już dwa etapy.  Czy będzie powtórka z pamiętnego starcia Froome-Wiggins? Przekonamy się w najbliższych dniach.

Kraksy, pech i trudy wyścigu również wpłynęły na obecny skład peletonu. Dalej nie jadą już realni kandydaci do podium – Nibali (kolizja z kibicem) oraz Porte (kraksa). Wielu sprinterów zostało odesłanych do domu po przekroczeniu limitu czasowego lub po prostu nie poradzili sobie z górskimi etapami. Ale ci zawodnicy, którzy pozostali w grze, sprawiają nam widzom sporo radości. Świetnie jedzie Tom Dumoulin, Steven Kruijswijk oraz Słoweniec, były skoczek narciarski Primoz Roglic. Zawodzi jednak trochę Movistar z trzema liderami – zawodnikami, którzy powinni walczyć o podium. Dopiero na 6 miejscu plasuje się Mikel Landa, 8 jest Nairo Quintana, a 11 Valverde. Owszem, daje im to prowadzenie w klasyfikacji drużynowej, ale chyba nie tak planowali przebieg tych pierwszych dwóch tygodni rywalizacji.

To wszystko pokazuje tylko, jak bardzo zmiennym i nieprzewidywalnym sportem jest kolarstwo. Mój kolega, redaktor Eurosportu, z którym mam przyjemność śledzić wyścig na miejscu tu we Francji, Adam Probosz, używa określenia, które bardzo mi się podoba – wyścig, peleton jest jak żywy organizm. A wiadomo, że żywy organizm jest nieprzewidywalny, ma zmienne nastroje, lepsze i gorsze dni, a to daje nam, kibicom i obserwatorom kolarstwa, nadzieje na wiele interesujących rozstrzygnięć w ostatnim tygodniu rywalizacji. Czekamy na śmiałe akcje Tomka Marczyńskiego, Rafała Majki czy Pawła Poljańskiego. Liczymy na aktualnego Mistrza Polski w jeździe indywidualnej na czas, Maćka Bodnara, który w pięknym stylu sięgnął po kolejny tytuł na Polach Grunwaldu. Wiemy, że praca Michała Kwiatkowskiego przysporzy nam wiele dumy i radości jak kiedyś praca Sylwka Szmyda czy Darka Baranowskiego.

Zapraszam więc do śledzenia tego, co dzieje się na trasie TDF2018, i choćby mentalnego wsparcia naszych rodaków na tym największym i najbardziej wymagającym wyścigu na świecie.