Najszczęśliwszy kolarz na świecie? Nie spodziewał się, co będzie tydzień później…

Autor: Piotr Jawor

Była walka, niespodzianki, dużo emocji i zaskakujące rozstrzygnięcia. Za nami prawdziwe święto fanów jednodniowych wyścigów. Niestety, z peletonu napłynęły również złe wiadomości.

Przez ostatnie dwa tygodnie Belgia stała się stolicą światowego kolarstwa, bo kalendarz UCI World Tour na przełomie marca i kwietnia został naszpikowany wyścigami właśnie w tym kraju.

Zaczęło się 24 marca ściganiem na trasie Driedaagse Brugge – De Panne.  Na starcie ponad 200-kilometrowej trasy stanęły wszystkie najważniejsze ekipy na świecie, a 4 godziny i 27 minut później jako pierwszy po emocjonującym finiszu na metę wpadł Sam Bennett z  Deceuninck-Quick-Step.

Bardzo dobrze spisał się mistrz Polski Stanisław Aniołkowski (Bingoal-Wallonie Bruxelles), który w tym wyścigu zajął 10. miejsce.

Dwa dni później w ekipie Deceuninck-Quick-Step znów polał się szampan, a to za sprawą Kaspera Asgreena, który wygrał wyścig E3 Saxo Bank Classic. – Jestem bardzo szczęśliwy, zwycięstwo to coś niesamowitego. Dałem z siebie wszystko i udało się. To był perfekcyjny dzień – mówił na mecie 26-letni Duńczyk, który wówczas wyglądał na najszczęśliwszego kolarza na świecie. Wtedy jednak nie spodziewał się, że świętował będzie również tydzień później…

Z kolei w wyścigu  Gandawa-Wevelgem powody do satysfakcji w końcu mieli gospodarze, bo pierwszy na mecie zameldował się Belg Wout Van Aert (Jumbo-Visma).

Kibice i zawodnicy jeszcze dobrze nie złapali oddechu, a już czekał ich kolejny jednodniowy belgijski wyścig. Tym razem kolarze mieli do przejechania ponad 184 kilometry z Roeselare do Waregem.  Było ciekawie i emocjonująco, a to za sprawą urozmaiconej trasy, a także bardzo odważnego ataku Dylana van Baarle. Zawodnik Ineos Grenadiers na ucieczkę zdecydował się ok. 50 km przed metą, a co jakiś czas za jego plecami tworzyły się kolejne grupki pościgowe. Holender dzielnie jednak odpierał wszystkie ataki i do mety mógł dojeżdżać z podniesionymi rękami.

Serię jednodniowych wyścigów kończyło sobotnie ściganie w Ronde van Vlaanderen. To jeden z najsłynniejszych klasycznych wyścigów, który jest zaliczany do pięciu tzw. kolarskich monumentów. Rozgrywany jest od 108 lat i wciąż uznaje się go za jeden z najtrudniejszych wyścigów. Niektórzy nazywają go nawet kolarską drogą krzyżową.

W tym roku 254 kilometry najszybciej przejechał Kasper Asgreen, tym samym kończąc najpiękniejszy tydzień w swojej karierze.

Łatwo jednak nie było, bo na finiszu Duńczyk stoczył pasjonującą walkę z Mathieu van der Poelem (Alpecin-Fenix). W pewnym momencie Holender powiedział jednak „pas” i Asgreen już wiedział, że nic nie odbierze mu wygranej.

Teraz oczy kibiców zwrócone są na Hiszpanię, gdzie do 10 kwietnia zawodnicy rywalizują w Itzulia Basque Country. Kolejnym wyścigiem w kalendarzu miał być natomiast słynny Paryż-Roubaix, ale z powodu pandemii koronawirusa Międzynarodowa Unia Kolarska musiał niestety przenieść go na październik.