W moją drugą z trzech (Większą), wielodniową wycieczkę, wybrałem się w następne wakacje. Po doświadczeniach z trasy Wrocław Płock Wrocław, tym razem przygotowałem się lepiej. Na bagażnik zapakowałem mały namiocik, materac dmuchany oraz plecak. Jak się później okazało, tak obciążone tylne koło nie było najlepszym rozwiązaniem.
Tak jak poprzednio, z Wrocławia wyruszyłem w kierunku północno wschodnim, czyli przez Oleśnicę, Syców, Kępno. Tym razem przy niezbyt sprzyjającym wietrze, niż poprzednio, oraz przy bardziej obciążonym rowerze, nie zdołałem dojechać tak daleko. Po dość spokojnym dniu, na nocleg zatrzymałem się na kempingu w Sieradzu.
Następnego dnia ruszyłem przez Zduńską Wolę, Pabianice, Łódź i Zgierz. Dla odmiany, od poprzedniej trasy, skierowałem się przez Łęczyce i dalej przez Kutno do Płocka, gdzie u rodziny zatrzymałem się na nocleg.
Kolejnego dnia (3) ruszyłem już w nieznane. Wyjeżdżając z Płocka zobaczyłem ogrom Petrochemii i ruszyłem w północne tereny Mazowsza. Poprzez Bielsk, Sierpc, Rypin, dojechałem do Brodnicy. Tego dnia miałem zaplanowany nocleg w Iławie, ale w lesie za Brodnicą, przebiłem dętkę. Rzut okiem na mapę wystarczył i na nocleg wybrałem małą łączkę przy jeziorze Bachotek. Muszę przyznać, że perspektywa samotnego nocowania w lesie trochę mnie przerażała, ale szybka naprawa roweru, kolacja i już byłem w namiocie. Sen przyszedł szybko.
Rano (4)śpiew ptaków i słońce nad jeziorem wprawiły mnie w dobry nastrój. Dalsza droga to już kraina Pana Samochodzika, mojego ulubionego wtedy bohatera z książek. Dzisiaj krótki etap. Zatrzymałem się na kempingu w Iławie, aby porównać miejsca opisywane przez pana Nienackiego.
W piąty dzień ruszyłem wzdłuż Jezioraka. Gdy minąłem jezioro Płaskie, skierowałem się na Stary Dzierzgoń. Tu zaskoczenie, według mapy, powinna być normalna droga, a natrafiłem na leśny, piaszczysty dukt. Postanowiłem to przejechać, ale wąskie koła w moim rowerze, bardzo to utrudniały. Chwilami rower musiałem prowadzić. Na szczęście po kilku kilometrach docieram do asfaltu. Ten dzień zakończyłem na kempingu w Malborku. Po rozbiciu namiotu, postanowiłem zwiedzić zamek krzyżacki. Miałem szczęście kupiłem bilet i podłączyłem się do jakiejś wycieczki z przewodnikiem. Warto było.
Dzień szósty, to trasa do Gdańska. Wybrałem drogę przez Tczew. Wjazd do tego miasta prowadzi przez most na Wiśle. Most robi wrażenie, ale budowano go chyba z myślą o bryczkach konnych. Jest wąski i musiałem czekać na zielone światło. Kilka kilometrów za miastem spotkała mnie niemiła niespodzianka. W ciągu krótkiego odcinka drogi, w tylnym kole pękło mi osiem szprych, z jednej strony piasty. Ta awaria uniemożliwiła dalszą jazdę.
Drogę od Pruszcza Gdańskiego do kampingu w Gdańsku Jelitkowie pokonałem pieszo z trudem pchając rower. Aby usunąć awarię musiałbym ściągnąć zębatkę, to było poza moimi możliwościami. Serwis znalazłem dopiero w Gdyni, musiałem tam dojechać SKM. Nie dość, że nadwyrężyło to moje finanse, to jeszcze, jak się później okazało, w warsztacie wyłamano mi dwa zęby w wielotrybie i straciłem jeden dzień. Przyczyną awarii było nadmierne obciążenie koła i w rezultacie piasta się rozleciała .
W ósmy dzień wycieczki wybrałem się w Kaszuby. Aby je poznać trzeba się trochę natrudzić. Z Gdańska skierowałem się na Chwaszczyno. Za miastem napotkałem największe wzniesienia jakie napotkałem, po wyruszeniu z Wrocławia. Postanowiłem zrobić zakupy na śniadanie w przydrożnym sklepie. Jak usłyszałem rozmowę ekspedientki z klientami, pomyślałem, że nie zostanę zrozumiany. Bardo się zdziwiłem gdy usłyszałem odpowiedź sprzedawczyni klasyczną polszczyzną. W Wejherowie skręciłem na zachód i dalej przez Bożepole Wielkie, Lębork do Słupska, ruszyłem drogą krajową numer 52, bo takie oznakowanie nosiła ta droga.
Ostatnie 18 km to droga do Ustki. Tu też osiągnąłem najdalej na północ wysunięty punkt mojej wycieczki. Aby to osiągnąć wprowadziłem rower na koniec falochronu. Namiot na nocleg rozbiłem na podwórku prywatnej posesji, gościnnych mieszkańców Ustki, kemping w Ustce jeszcze wtedy nie istniał. Tu też zrobiłem sobie jeden dzień na relaks, w pełni chyba zasłużony.
Kolejny dzień (10), trochę przykry, teraz muszę się skierować dokładnie na południe, trzeba wracać do domu. Jechało się jakby trochę ciężej. Mijam Słupsk, Miastko, Szczecinek. W Okonku dostrzegłem drogowskaz z informacją o polu namiotowym w Lędyczku, to już pora na nocleg, trzeba tylko zjechać z moje trasy kilka kilometrów. Warunki na tym biwaku wspominam z niechęcią.
Przedostatni dzień mojej wycieczki to trasa przez Piłę, Chodzież, Oborniki i przebijanie się przez Poznań. Dzień zakończyłem na kempingu w Stęszewie. To najlepszy ośrodek na którym nocowałem. Pełny wypas, pięć punktów.
I dwunasty, ostatni dzień mojej wycieczki. Jadę przez Śmigiel, Leszno, Rawicz. W Trzebnicy czuję się jakbym był już w domu, ostatnie dwa krótkie podjazdy. Z Wysokiego Kościoła widać Wrocław. Trochę zmęczony i pełny wrażeń, kończę tą wycieczkę. Przykro mi się tylko zrobiło, gdy po powrocie do szkoły opisywałem swoje wakacje, na wypracowaniu z j. polskiego. Pani profesor skomentowała, opowiadanie ładne, ale małorealistyczne. Ja wiem swoje i tom że warto było.