Polak podbił TdF! A ostrzegali: Nie jedź, wybiją ci kolarstwo z głowy!

Autor: WeLoveCycling

– To był zwykły rower. Męski, z bagażnikiem. Jeździłem nim do szkoły, ale startowałem też w zawodach międzyszkolnych. Przełożeń nie było, hamulce w pedałach.  Ale jak się nasmarowało łańcuch, to chodził jak żyletka – w takich okolicznościach rodził się talent Zenona Jaskuły, pierwszego Polaka, który wygrał etap Tour de France, i jedynego, który ukończył Wielką Pętlę na podium.

O dziwnych sytuacjach przed startami, pracy mechanika, ściganiu się z motorowerami i szansach Polaków na zawojowanie Tour de France w specjalnym wywiadzie dla WeLoveCycling opowiada Zenon Jaskuła!


Przepraszam, miałem zadzwonić chwilę wcześniej.

– Nie ma problemu, ale jakby się Pan tak spóźnił na start, to byłoby po wyścigu.

Obawiam się, że nawet po karierze.

– Tak źle to może by nie było…

… no chyba tylko wtedy, gdybym w zespole miał tak silną pozycję jak Chris Froome.

– Nie, kiedyś miałem takiego kolegę w drużynie… Menedżer na lotnisku zawsze pytał: „Zabraliście wszystko?”. Aż nas te jego pytania nudziły, bo przecież zawsze wszystko ma się spakowane. Ale tak nam się tylko wydawało, bo kolega któregoś dnia zapomniał wziąć… roweru. Dlatego młodym chłopakom zawsze przypominam – sami sobie pakujcie torby. Muszą być dwie pary butów, zapasowe skarpetki czy zapasowa koszulka. Spocisz się albo coś innego się wydarzy… Zawodnik musi być gotowy!

A Pan pamięta swój pierwszy rower.

– Zwykły, męski, z bagażnikiem. Jeździłem nim do szkoły, ale startowałem też w zawodach międzyszkolnych. Przełożeń nie było, hamulce w pedałach.  Ale jak się nasmarowało łańcuch, to chodził jak żyletka. Dawałem sobie radę na tym rowerze z chłopakami, którzy mieli kolarzówki. Wtedy trener mnie zauważył.

I tak się zaczęło?

– Od razu dostałem nowiutkiego jaguara. Brat mi go strasznie zazdrościł, bo on dostał starego i to w worku, więc jeszcze musiał go poskręcać. Dobra, nie chcę się chwalić, ale w karierze nie spotkałem takiego mechanika jak ja. Każdego innego mechanika poprawiałem. Nawet jak startowaliśmy w deszczu, to rower musiał być czyściutki.

Z szacunku do roweru czy dlatego, że tylko zadbany sprzęt dobrze jedzie?

– Jedno i drugie. Wiedziałem, że na przygotowanym będzie mi się łatwiej kręciło. Wszystko musiało być wyczyszczone, nasmarowane i optymalnie poskręcane. Nawet gdy już byłem zawodowcem, to po etapie brałem prysznic, masaż i schodziłem do mechaników poprawiać sprzęt. Mechanik ma 10 rowerów do zrobienia, więc działa automatycznie, a kolarz sam najlepiej wie, jak sobie sprzęt wyregulować. Słyszy, jak rower chodzi w czasie jazdy.

Wróćmy do tego jaguara: gdy patrzył Pan na ten rower, to już wtedy widział się Pan jako zwycięzcę etapowy Tour de France?

– Nie, gdzie tam. Później był Mały Wyścig Pokoju, jakoś dałem sobie w nim radę, choć doświadczenia mi brakowało. W grupie trudno było się odnaleźć… Niektórzy ścigali się już po 3-4 lata, a ja może ze 2 miesiące. O, ja zresztą na treningi dojeżdżałem 20 km, później przejechałem z chłopakami kolejne 20 podczas treningu, następnie na rowerze do domu i już miałem w nogach 60 km. I to wszystko jako 14-letni chłopak. Później dawało mi to przewagę, bo miałem przejechane dużo więcej od innych. Zresztą często ścigałem się „komarkami” [popularny w tamtych czasach motorower]. Później poszedłem do większych klubów, a tam trochę pogardzali chłopakami z małych miejscowości, więc jak zacząłem z nimi wygrywać, to na drugi dzień ciskali rowerami i nie chcieli już jeździć…

Podciął im Pan skrzydła?

– Oni zawsze uważali się za dużo lepszych, trochę nami gardzili. Z tego, co słyszałem, to Robert Lewandowski przeżywał coś podobnego… Ale to była dobra szkoła, bo szedłem krok po kroku. Zawsze chciałem iść do troszkę lepszego klubu, pociągały mnie te ich lepsze rowery… Do tego mieli zgrupowania, odżywki. Słowem – wszystko! Później cieszyło mnie, że ich wyprzedzałem i nawet te odżywki im nie pomagały.

A kiedy Pan poczuł, że zwycięstwo na Tour de France, najbardziej prestiżowym wyścigu świata, jest realne?

– (chwila milczenia…) Dostałem się do reprezentacji Polski, później wygrałem wyścig w okolicach Bergamo, który pokazał, że daję radę w górach. Następnie na zawodowstwo przeszedł Leszek Piasecki i wygrywał tam „czasówki”, a ja wiedziałem, że potrafię z nim ostro walczyć. Wtedy sobie uświadomiłem, że między mną a zawodowcami nie ma takiej różnicy. W końcu też przeszedłem na zawodowstwo.

To już zupełnie inny kolarski świat.

– W pierwszych wyścigach pokazywałem się na etapach, aż przyszedł czas na wyścig Tirreno – Adriatico. Bardzo chciałem w nim jechać, bo zawsze oglądałem go w telewizji. Czesiek Lang mówi: „Nie jedź, Zenek, bo ci wybiją kolarstwo z głowy. Tak tam zasuwają! Jeżdżą po 100 kilometrów na godzinę!”. Może chciał dla mnie dobrze, ale ja  się uparłem. Nasz dyrektor mówi: „Jak Zenek chce, to niech jedzie”. Pojechałem i w „generalce” byłem drugi, od 1990 r. żaden z Polaków nie zrównał się ze mną. Wszyscy mnie klepali. Mówili, że młody i utalentowany. Myśleli, że mam 22-23 lata, a ja się nie chwaliłem, że stuknęło mi już 27. W 1992 r. pojechałem na Tour de France, ale miałem kraksę. Rozbiłem kolano, całe było opuchnięte. Kiedy lekarz powiedział, że musi mnie wycofać, to się popłakałem. Chciałem jechać, ale uspokajał: „Zaatakujesz w przyszłym roku!”.

I miał rację.

– Mocno pracowałem. W Giro d’Italia byłem dziesiąty, później szlifowałem formę w Szwajcarii i znów walczyłem na Tour de France.

I to jak – jako pierwszy Polak, w 1993 r., wygrał Pan etap Wielkiej Pętli! Wracał Pan do kraju jak bohater?

– Było miło, gdy ludzie mnie zaczepiali… Ale każdy zawodnik wie, że to chwila, którą nie można żyć wiecznie. Wiadomo, że w kolarstwie nie ma nic większego niż Tour de France. Wielu zawodników nie zasmakowało wygranej w tym wyścigu. W Polsce nikt oprócz mnie, Rafała Majki i Maćka Bodnara. W tym roku nasi też świetnie pojechali, dwóch Polaków na dwóch pierwszych miejscach to też jest coś [drugie miejsce zajął Michał Kwiatkowski].

Pan na razie jako jedyny Polak skończył Tour de France na podium. Któryś z naszych zawodników ma na to szansę?

– Majka musi poprawić jazdę na czas, bo w górach się obroni. Odwrotnie Michał Kwiatkowski – musi poprawić góry. Podobnie Maciek Bodnar. Muszą uwierzyć w siebie. Duża w tym rola psychologa, ja z jego usług korzystałem już lata temu… Wtedy się ze mnie śmiano, a dopiero jak Małysz miał psychologa, to ci sami szydercy przekonali się, że są 30 lat do tyłu.

Dalej tak Pan pasjonuje się kolarstwem?

– Tak, cały czas oglądam. I zrobiłbym tylko jedną rzecz – pozabierał zawodnikom słuchawki, bo powoli robi się z tego gra komputerowa. Kiedyś zawodnik się wkurzył, zaatakował, czuć było spontaniczność. A teraz sterują taktyką poprzez słuchawki. Trochę brakuje mi tej spontaniczności.

Niedawno zakończyły się mistrzostwa świata. Michał Kwiatkowski był blisko medalu w wyścigu ze startu wspólnego, ale skończył na jedenastym miejscu.

– On miał ten medal w garści, należał mu się. Powinien tylko siedzieć na kole Petera Sagana. Nic więcej! Pilnować tylko jego, wtedy przyjechałby trzeci. Szkoda, bo Michał miał dobry sezon, a te mistrzostwa będą mu się śniły. Ale może to i lepiej? Może teraz dostanie werwy? Wyciągnie wnioski i wygra jeszcze coś więcej?

Dziś dalej jeździ Pan na rowerze, ale jako amator. Jak wygląda kondycja polskiego kolarstwa wśród hobbystów?

– Jeden ze sponsorów zaczął współpracować z Polskim Związkiem Kolarskim, bo twierdził, że u nas więcej ludzi jeździ, niż biega. Pomyślałem: „Co on gada?!”, ale później uświadomiłem sobie, że przecież wielu na wiosce dojeżdża do sklepu rowerkiem. No przecież 50-latek tam nie pobiegnie! Wiele, wiele osób korzysta z roweru. Ja np. jeżdżę też po Warszawie i jestem szybszy niż samochody.

Ale to nie trzeba być Zenonem Jaskułą, by wyprzedzać auta. Ja w Krakowie też jestem szybszy od samochodów.

– Fajnie, bo powstaje coraz więcej ścieżek. W Krakowie jeździ się wzdłuż Wisły, Poznań też ma bardzo dobrą infrastrukturę. Tylko proszę przekazać projektantom ścieżek, że skoro sami nie jeżdżą na rowerze, to niech się spytają jakiegoś kolarza, jak mają te ścieżki robić. Po co one są robione z kostki brukowej?! Drogo, nierówno, trawa między tym rośnie… Ja jak czegoś nie umiem, to się po prostu pytam. I tak robię przez całe życie…

Dziękujemy za rozmowę!

 

(źródło zdjęć: wikimedia.org)